Na zaczynającym się w piątek w Kopenhadze szczycie ministrów finansów strefy euro ma zapaść decyzja o zwiększeniu funduszu ratunkowego dla zagrożonych bankructwem krajów. Niemcy długo stawiały opór. Straciły jednak poparcie ostatniego sojusznika, jakim była Finlandia, i będą musiały pójść na kompromis, aby uniknąć izolacji. Fundusz prawdopodobnie zostanie zwiększony, ale nie do poziomu umożliwiającego uratowanie przed bankructwem tak wielkich gospodarek jak Hiszpania czy Włochy.
Tymczasowy fundusz EFSE, z którego ratowano Grecję, Irlandię i Portugalię, miał być zastąpiony przez stały Europejski Mechanizm Stabilności (ESM) nazywany w zależności od kraju wielką bazuką, grubą Bertą lub zaporą ogniową. Niemcy upierały się, aby nowe środki nie były znacząco większe od poprzednich i wynosiły 500 miliardów euro. Ale kanclerz Angela Merkel nie wyklucza utrzymania jeszcze przez co najmniej rok poprzedniego funduszu, w którym zostało 240 miliardów euro, i równoległego utworzenia nowego mechanizmu o wartości 500 miliardów. Dałoby to w sumie 740 miliardów euro na pożyczki dla zadłużonych krajów i skupowanie ich obligacji bez konieczności zatwierdzania podwyżki przez Bundestag, mimo że niemiecki wkład wzrósłby w takim wypadku z 211 do 280 miliardów euro.
Odmawianie do ostatniej chwili wykładania nowych funduszy na stół to część niemieckiej strategii, która ma m.in. zmusić zadłużone kraje do reform. Ale zdaniem ekspertów w Berlinie zapadła polityczna decyzja, aby wszelkimi sposobami ratować Grecję i wspólną walutę.
Kwestia cen
– Po bardzo trudnym okresie w Niemczech udało się wreszcie osiągnąć polityczny konsensus. Politycy uświadomili sobie, ile kraj mógłby stracić na upadku wspólnej waluty. Zrozumieli, że Europa ma swoją cenę – mówi „Rz" Ulrike Guerot z European Council on Foreign Relations.
Większość Niemców była do niedawna wściekła, że muszą ponosić koszty ratowania krajów, które beztrosko się zadłużały, gdy oni reformowali gospodarkę. Dlatego politycy w Niemczech robią wszystko, aby pokazać, że niemiecka pomoc ma swoją cenę. Pakiety ratunkowe są uzależnione od zgody na bardzo głębokie reformy, co wywołało antyniemieckie nastroje w niektórych krajach, zwłaszcza w Grecji.
W Bundestagu przed każdym głosowaniem w sprawie nowej pomocy finansowej toczy się zacięta debata. I chociaż efekt od roku jest zawsze ten sam: poparcie dla ratowania euro, strategia przyniosła efekty. Niemcy, którym już zaczął się marzyć powrót do marki, znowu zaczynają popierać unijną walutę. Wysokie jest też poparcie dla kanclerz Angeli Merkel.
Elektorat nie rozumie
– Bez wątpienia jesteśmy beneficjentami unii walutowej, choć wcale nie jest łatwo wytłumaczyć to opinii publicznej. My ze swojej strony próbujemy przekonywać przedsiębiorców, że warto walczyć o euro. Powoli zaczynają to rozumieć, ale chcą widzieć, że za niemieckimi pieniędzmi idą reformy w zadłużonych krajach – mówi „Rz" dr Volker Treier z Niemieckiej Izby Przemysłowo-Handlowej, największej organizacji zrzeszającej przedsiębiorców.