Flagowy europejski projekt redukcji emisji gazów cieplarnianych stoi w obliczu fundamentalnego zagrożenia. Cena pozwoleń na emisję spadła radykalnie, co zmniejsza determinację przemysłu by truć mniej i zmusza decydentów do podjęcia decyzji, czy ważniejsze są długoterminowe priorytety ekologiczne, czy bieżące problemy gospodarcze.
Głos znad Wisły
Koszty emisji dwutlenku węgla oscylują obecnie wokół pięciu euro za tonę – to o jedną trzecią mniej niż było 18 miesięcy temu. Koncerny energetyczne w Czechach, Niemczech i Polsce zastanawiają się więc, czy w tej sytuacji warto wycofywać się z elektrowni opalanych węglem.
We wtorek komisja Parlamentu Europejskiego ds. ekologii ma głosować nad propozycją, która pozwoli Unii Europejskiej opóźnić wypuszczenie na rynek 900 mln pozwoleń na emisję w ciągu pięciu lat. Ma to zatrzymać dalszy spadek cen pozwoleń, a wręcz doprowadzić do ich wzrostu.
Upadek rynku handlu emisjami zanieczyszczeń (ETS), który miał zniechęcać do zatruwania środowiska i promować rozwój energetyki alternatywnej, stawia pod znakiem zapytania skuteczność tego modelu w walce z globalnym ociepleniem.
UE chce do 2020 r. zredukować emisję zanieczyszczeń o 20 proc. w porównaniu z 1990 r., a zwiększenie kosztów zatruwania środowiska przez nałożenie na firmy obowiązku wykupowania pozwoleń na emisję jest centralnym punktem planu. Może to jednak stanowić dodatkowy hamulec dla kulejącej gospodarki.