Zamiast doprowadzić się do pełni zdrowia, wielu poszkodowanych w wypadkach wybiera pobieranie comiesięcznej renty i nie chce wracać do pracy. - Zdarza się, ze poszkodowani odrzucają pomoc w rehabilitacji i dojściu do sprawności. Wolą pieniądze, czyli de facto gotówkę kosztem zdrowia. I nie są to niestety rzadkie przypadki - mówi Marcin Tarczyński, analityk Polskiej Izby Ubezpieczeń.
Kancelarie odszkodowawcze ripostują, że Polacy nie poddają się rehabilitacji nie dlatego, że nie chcą tego robić, tylko dlatego, że ubezpieczyciele wysyłają ich do państwowych zakładów, w których na pomoc oczekuje się po kilkanaście miesięcy. - Ubezpieczyciele przy refundacji kosztów prywatnej rehabilitacji biorą pod uwagę zakres i rozmiar doznanych przez poszkodowanego obrażeń ciała oraz możliwości skorzystania z niej w ramach NFZ. Zasadność zwrotów kosztów oceniana jest indywidualnie. Poszkodowany zmuszony jest udowodnić konieczność poddania się zabiegom, okazać oryginały faktur za poniesione koszty oraz wykazać utrudnienia wynikające z dostępności leczenia. Z doświadczenia wiemy, że nawet w przypadku spełnienia owych warunków nie jest pewne, że poszkodowany otrzyma pełen zwrot za poniesione koszty rehabilitacji – komentuje Lewandowski, prezes Europejskiego Centrum Odszkodowań. Wynika to z różnorodnych polityk wewnętrznych ubezpieczycieli. Są firmy, które szacują koszty rehabilitacji i dokonują częściowej ich refundacji, ale są i takie, które w ogóle nie uznają kosztów prywatnego leczenia i odmawiają wypłaty. Według firm reprezentujących poszkodowanych z tysięcy osób, jakie ulegają wypadkom brak zainteresowania rehabilitacją dotyczy tylko niewielkiego ich ułamka.
Na próbę EuCO uruchomiła pilotażowy program z centrum rehabilitacji w Łasku pod Łodzią. Wysyłają tam poszkodowanych na swój koszt, a później wystawiają ubezpieczycielom rachunki i walczą o ich zapłatę na drodze sądowej. Uzyskali już pierwsze pozytywne rozstrzygnięcia spraw w sądach (trwają apelacje). Dla rehabilitowanych walczą jednocześnie o odszkodowania.
A jest o co. Niedawno ubezpieczyciel jednemu z poszkodowanych zaproponował odszkodowanie w wysokość 900 zł. Na drodze sądowej udało się wywalczyć 15 tys. zł. Nie da się jednak oszukać zasad ekonomii: wyższe odszkodowania poskutkują wzrostem cen polis, np. komunikacyjnego OC.