Legenda o smoku w krainie lwów

Chiny są największym partnerem handlowym Afryki. Ale mają problemy z wizerunkiem.

Publikacja: 30.12.2013 01:01

Korespondencja z Dakaru

Boulevard du Centenaire to chiński przyczółek w centrum senegalskiej stolicy, Dakarze. Detalicznym handlem zajmują się tam Afrykanie – na chodniku rozkładają tysiące chińskich butów o zachodnich nazwach „Princess" czy „King", na straganach wieszają tanie ubrania i wykładają ozdoby za grosze.

Za ich stoiskami, obstawionymi workami z chińskimi napisami, są hurtownie, które prowadzą już Chińczycy, głównie z prowincji Henan, wspomagani przez miejscowych sprzedawców, służących też za tłumaczy. Chińscy kupcy nie są rozmowni, przeganiają dziennikarzy. Tylko jedna młoda kobieta pozwoliła się sfotografować i przy pomocy sprzedającego w jej sklepie Senegalczyka przekazała, że jest tu od roku.

Chińczycy nie mają tu dobrej prasy, wytyka im się zalanie rynku chińskimi towarami. I krytykuje chińskie inwestycje. – Dla przyszłości naszego kraju lepsze są zachodnie, bo Chińczycy przywożą swoich pracowników, to ich specjalność, mają przecież dużo ludzi – mówi Daouda Mine, redaktor naczelny czołowego dziennika „L'Observateur". Do zmiany opinii nie przekonała go nawet niedawna wycieczka do Chin na zaproszenie tamtejszych władz.

Piękna ulica i Chińczycy

Także władzom senegalskiej stolicy nie podoba się ta chińska ekspansja. Chcą wyrzucić Chińczyków na przedmieście.

– Rozumiemy, że uważają, iż ważna ulica Dakaru powinna być piękna. Powinny jednak podchodzić do tego ostrożnie, bo od tego zależy wiele miejsc pracy. Oczyszczenie ulicy z handlu bardziej zaszkodzi senegalskim detalistom niż chińskim hurtownikom, którym łatwiej się będzie odnaleźć w innym miejscu. To miałoby duży wpływ na społeczeństwo. Dlatego próbujemy przekonać władze do znalezienia kompromisu – mówi Wan Peng, pierwszy sekretarz Ambasady ChRL w Senegalu.

Plany miejskich władz Dakaru, które w listopadzie przymierzały się do przegnania z Boulevard du Centenaire sprzedawców tanich chińskich towarów, nie wynikają jedynie z dbałości o wygląd ważnej ulicy w centrum. Na wielu innych stołecznych ulicach kwitnie handel uprawiany przez Senegalczyków i przybyszów z sąsiednich krajów i nikomu to nie przeszkadza. Chodzi przede wszystkim o wizerunek chińskiego biznesu w oczach afrykańskich biznesmenów. Nie jest on dobry, przynajmniej w Afryce Zachodniej.

– Niszczą nasze nieliczne przedsiębiorstwa, nasze rzemiosło, zalewają nas tanimi towarami – można usłyszeć na przykład od szefów senegalskiego Stowarzyszenia Przedsiębiorców. Związek Handlowców i Przemysłowców tego kraju kilkakrotnie potępiał „nieuczciwą konkurencję" Chińczyków. Podobne głosy podnosiły się nie tylko we frankofońskich państwach regionu, także w angielskojęzycznych, np. w Ghanie.

W tej ocenie jest jednak sporo przesady – wynika z raportu przedstawionego dwa lata temu przez niemiecki Instytut Studiów Globalnych i Regionalnych z Hamburga (GIGA). Przede wszystkim chińskie tanie towary dotarły do Afryki Zachodniej, zanim pojawili się tam chińscy przedsiębiorcy i handlarze. Miejscowi biznesmeni nie czekali biernie na wielką falę liberalizacji w ChRL na przełomie wieków, sami od połowy lat 90. jeździli po towar do Kantonu, dokąd docierali przez Dubaj i Hongkong.

Organizacjom afrykańskich przedsiębiorców nie udało się też doprowadzić do przyjęcia w swoich krajach zasad ochrony rynku, do „pozytywnej dyskryminacji" miejscowej produkcji przemysłowej i rzemieślniczej. Skutek jest taki, że potężne niegdyś zakłady tekstylne w Senegalu padły. W tarapaty popadli też rzemieślnicy – wytwórcy mebli z zachodnioafrykańskiego dosyć drogiego drewna czy pamiątek. Każdy senegalski szewc chętnie opowie, jak tanie – oczywiście, podkreśli, gorsze od jego – obuwie z Chin zepsuło mu biznes.

– W Chinach rzemieślnicy i ludowi artyści też przegrywają z tanią masową produkcją. To efekty uprzemysłowienia i globalizacji. Cóż można na to poradzić? – odpowiada na takie zarzuty Wan Peng z ambasady chińskiej w Dakarze.

Nie zgadza się też z oskarżeniami o to, że chińscy przedsiębiorcy nie zatrudniają miejscowych. – W rybołówstwie stworzyliśmy tysiąc miejsc pracy dla Senegalczyków, a dla Chińczyków kilkaset. Podobnie firma Huwaei zatrudnia tu znacznie więcej miejscowych niż Chińczyków – mówi Wan Peng.

Chińska obecność w Afryce budzi wiele emocji, nie tylko wśród miejscowych biznesmenów. Na Zachodzie słychać już o chińskim podboju tego kontynentu – gospodarczym i politycznym. O najeździe chińskich biznesmenów i wznoszeniu za chińskie pieniądze „niedających się nie zauważyć gmachów – pałaców prezydenckich, ministerstw, hal kongresowych" pisał niedawno niemiecki tygodnik „Der Spiegel".

19-krotny wzrost

Niewątpliwie Chiny są największym partnerem handlowym Afryki, według oficjalnych danych – jest tak od czterech lat. W 2012 roku wymiana osiągnęła sumę 198,4 mld dolarów i była dziewiętnaście razy wyższa niż w ostatnim roku poprzedniego wieku. Imponujący wzrost.

Chińskich biznesmenów wspiera państwo i państwowe banki. Politycy chińscy podkreślają, że ich kraj i Afrykę łączy wspólna historia, wspólne doświadczenia (kolonialne) i wspólny los.

– Żadna ze stron – powiedział niedawno szef dyplomacji Wang Yi – nie może rosnąć w siłę i rozwijać się gospodarczo bez drugiej.

Chińczycy, podkreślają zachodni eksperci, nie przejmują się prawami człowieka i kodeksami pracy, nie bawią się w biurokrację. Łatwiej niż ludziom Zachodu przychodzi im się też poruszać w krajach, gdzie bez finansowej wdzięczności dla polityków niewiele można załatwić.

Pekinowi udało się też prawie całkowicie podbić Afrykę pod względem dyplomatycznym. Już tylko trzy kraje – jedno średniej wielkości, Burkina Faso, i dwa malutkie, Suazi oraz Wyspy Świętego Tomasza i Książęca – utrzymują oficjalne stosunki z Tajwanem, uznawanym przez Pekin za część chińskiego terytorium. Spektakularne było zerwanie stosunków Czadu z Tajwanem w 2006 roku – tajwański premier wsiadał już do samolotu na zaprzysiężenie prezydenta, gdy dowiedział się, że już nie ma po co.

Miesiąc temu prezydent Gambii poinformował na Facebooku swoich rodaków, że poczynił ważny krok – nie uznaje już Tajwanu, bo wybrał bardziej przyszłościowe ChRL.

Podobnie uczynił osiem lat wcześniej Senegal, jedyne państwo, z którym graniczy Gambia. I uzyskał za to dary od wdzięcznych Chińczyków. Zbudowali w Dakarze Wielki Teatr Narodowy. Niedługo, na działce obok, ma ruszyć budowa Muzeum Czarnej Cywilizacji. Miało już powstać kilka lat temu, ale jak powiedział mi Wan Peng, Senegalczycy zastanawiali się, czy nie przeznaczyć chińskich pieniędzy na inny cel.

Budowa teatru kosztowała oficjalnie 100 mln juanów (50 mln złotych), co może się wydawać niedużą ceną za taki duży gmach, ale, jak wytłumaczył sekretarz chińskiej ambasady, pracowały przy niej niedrogie chińskie firmy.

Romans Senegalu z Tajwanem nie trwał długo. Przez prawie cały okres rządów, w tym afrykańskim Partii Socjalistycznej (władała od odzyskania niepodległości w 1960 r. do 2000 r.), stosunki z Chinami były bliskie, ale wtedy jeszcze Pekinu nie stać było na dary, choć jeden – Stadion Przyjaźni, oficjalnie noszący imię ojca niepodległości Leopolda Sedara Senghora – pojawił się w Dakarze w latach 80.

W tamtej epoce Senegal przyjaźnił się również z Koreą Północną. – Przyjeżdżały zespoły artystyczne. Do dziś pamiętam, z jakim zdziwieniem oglądałem w telewizji północnokoreański chór śpiewający w naszym języku wolof – wspomina Mamadou Diouf, muzyk mieszkający teraz w Polsce.

Plotki z targowisk

Sporo przesady jest też w postrzeganiu Chin jako głównego inwestora w subsaharyjskiej Afryce. – Inwestycji z Europy i Ameryki jest znacznie więcej niż z Chin. Dotyczy to także ostatnich lat i nowych inwestycji. Zwracamy uwagę na Chiny, bo to nowy gracz o rosnących wpływach, ale nie można przesadzać z rolą Chin w Afryce – podkreśla amerykański znawca afrykańskiej gospodarki Edward Miguel, profesor ekonomii z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley.

Według raportu niemieckiego instytutu GIGA chińska obecność w Afryce jest generalnie demonizowana, a oceny na jej temat podkręcają jeszcze plotki krążące po afrykańskich targowiskach.

Ostatnie dostępne dane (ONZ-owskie z 2011 r.) dają Chinom dopiero czwarte miejsce w dziedzinie bezpośrednich inwestycji zagranicznych – za Francją, USA i Malezją (bardzo aktywne są w Afryce dwie malezyjskie korporacje – naftowo-gazowa Petronas i Sime Darby, zajmująca się m.in. rolnictwem, przemysłem i energetyką).

Niewątpliwie jednak Chińczycy interesują się strategicznymi sektorami gospodarki w Afryce: przemysłem wydobywczym, telekomunikacją, budową dróg. W Senegalu, z którym obroty handlowe w tym roku prawdopodobnie przekroczą 1 mld dolarów, nie szło im z tym najlepiej.

Ale powoli się to zmienia. W zeszłym roku wkroczyli na plantacje orzeszków ziemnych, najważniejszego produktu rolnego tego kraju, na poważnie zajęli się ich handlem. Im też powierzono przedłużenie autostrady z Dakaru na wschód, której pierwsze 20 km oddano do użytku w tym roku (jest płatna). Chińskie firmy wydłużą ją o prawie 200 km do drugiego co do ważności miasta – Touby.

– Jesteśmy gotowi do rozmów o udziale w nowych budowach – podkreśla Wan Peng.

Rola Chin w Afryce będzie rosła.

Korespondencja z Dakaru

Boulevard du Centenaire to chiński przyczółek w centrum senegalskiej stolicy, Dakarze. Detalicznym handlem zajmują się tam Afrykanie – na chodniku rozkładają tysiące chińskich butów o zachodnich nazwach „Princess" czy „King", na straganach wieszają tanie ubrania i wykładają ozdoby za grosze.

Pozostało 97% artykułu
Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy