Widać to chociażby po forsowanym na forum Wspólnoty pakiecie klimatyczno-energetycznym zakładającym podwyższanie celu redukcji emisji gazów cieplarnianych, w tym CO2, a także zwiększanie udziału odnawialnych źródeł (OZE) w produkcji energii elektrycznej. W swoich dążeniach UE jest jednak osamotniona.
Zresztą i sama Wspólnota nie jest dziś jednorodna. Polska jest w grupie sceptyków. Dominuje głos, że nie stać nas dziś na tak ambitne cele. Z kolei ekolodzy biją na alarm, zaznaczając, że nie stać nas dłużej na tak duże trucie środowiska.
Od prymusa ?do marudera
Jak w każdym wypadku racje należałoby wypośrodkować. A więc z jednej strony należy wspierać europejski, w tym polski, przemysł, by nie przenosił się do krajów traktujących emisjię gazów cieplarnianych mniej restrykcyjnie. Z drugiej zaś chronić przyrodę, by mogły się nią cieszyć nasze dzieci czy wnuki.
Patrząc na naszą dekadę w UE, można czasem dojść do smutnego wniosku, że zbyt często zapominamy (co się tyczy i naszych władz), jak bardzo skorzystała gospodarka i społeczeństwo dzięki akcesji. Może dlatego w ciągu dziesięciu lat naszego członkostwa w UE przeszliśmy drogę od prymusa w nowej klasie, którego regulacje prawne w zakresie ochrony środowiska na etapie akcesji w większości były przystosowane do unijnych wymogów, do marudera ociągającego się z wdrażaniem kolejnych dyrektyw.
Najlepszym przykładem jest projekt ustawy o OZE, który powstawał niemal cztery lata, zanim został zatwierdzony przez rząd. W najbliższym czasie trafi do Sejmu. Ale jest mało prawdopodobne, by nastała polityczna zgoda co do przyjętych zasad wsparcia OZE.