– Znam go dobrze, on zna mnie. Musimy tylko wyznaczyć „czerwone linie” i najważniejsze rzeczy dla każdego z nas – powiedział przed spotkaniem Biden. Zaraz po spotkaniu mówił dziennikarzom, że wierzy, iż nie będzie „nowej zimnej wojny” – z Chinami. I że nie myśli, by próba chińskiej inwazji na Tajwan była nieuchronna.
Nikt się nie łudzi, by rozmowy mogły w znacznym stopniu polepszyć stosunki dwóch państw dominujących na świecie. W ostatnich latach nie były one najlepsze, ale stanęły na krawędzi kryzysu, gdy w sierpniu szefowa Izby Reprezentantów Nancy Pelosi odwiedziła Tajwan. Pekin, uważający go za część swego terytorium, odpowiedział ponadtygodniowymi manewrami wojskowymi wokół wyspy, zmuszając USA do wysłania tam zespołów lotniskowców.
Xi nie jest zbyt kreatywny w negocjacjach z partnerami
To pierwsze spotkanie Bidena jako prezydenta z Chińczykiem, którego zna od 2011 roku i wielokrotnie z nim rozmawiał. Ale był wtedy wiceprezydentem, a Xi Jinping nie miał jeszcze takiego zakresu władzy, jaki nadał mu miesiąc temu zjazd rządzącej w Chinach partii komunistycznej. Prawdopodobnie pozostanie przywódcą Chin dożywotnio. Ale prezydent Biden też przyjeżdża do Indonezji wzmocniony politycznie wynikami wyborów do Kongresu.
A „czerwone linie” obie strony wyrysowały już znacznie wcześniej. Półtora roku temu szef chińskiego MSZ przedstawił żądania wobec USA: żadnych prób szkodzenia chińskiemu rozwojowi gospodarczemu, jak i systemowi politycznemu, żadnego „szkodzenia” chińskiej suwerenności nad Hongkongiem, Tajwanem czy Morzem Południowochińskim. Biden zaś już czterokrotnie oświadczał, że USA gotowe są bronić Tajwanu. Co prawda za każdym razem jego współpracownicy dementowali oświadczenia swego szefa. Ponadto USA mają pretensje do Pekinu o „nieuczciwe praktyki handlowe”, a na ich żądania terytorialne na Morzu Południowochińskim kategorycznie się nie zgadzają, domagając się wolności żeglugi również w Cieśninie Tajwańskiej.