Trudno jest jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, ale 14–15 proc. osób zgłasza, że pije więcej. Dopiero drugi etap badań, który zakończymy w lipcu, pokaże, czy ten trend się utrzymuje. To osoby, które psychicznie czują się gorzej. Pojawia się niebezpieczeństwo, na które wskazuje jedna z najstarszych teorii dotyczących używania substancji psychoaktywnych zwana teorią samoleczenia. Część osób używa substancji, u nas głównie alkoholu, aby złagodzić lęk, obniżyć depresję, poczuć się spokojniej, obniżyć stres, zyskać pewność siebie. Jeżeli ten wzorzec się utrwali, to będzie się on wiązał z ryzykiem powstania różnych problemów długofalowych, w tym także z ryzykiem uzależnień. Mam wiele przykładów z praktyki zawodowej pokazujących, że wiele osób, które używały alkoholu z powodu silnego stresu, nadal piły w sposób ryzykowny, a później uzależnieniowy, mimo że problem przestał już istnieć. Można powiedzieć, że u nich ten wzorzec picia się utrwalił.
Czy w Polsce mamy niedoszacowaną liczbę osób z problemem alkoholowym?
Z naszych badań wynika, że 30 proc. pije ryzykownie. To dużo. Problem niedoszacowania oczywiście istnieje, ale występuje ono we wszystkich krajach. W Polsce nie robiliśmy takich analiz, ale z amerykańskich badań populacyjnych wynika, że tylko jedna osoba uzależniona na dziesięć szuka pomocy. Pozostałe dziewięć nic z tym nie robi. Najgorsza jest sytuacja, w której uzależnienie się rozwinie. Zawsze wszystkim powtarzam, że jest ono chorobą i jak w każdej innej wczesne rozpoznanie pozwala na osiągnięcie lepszych efektów w leczeniu. Rozpoznanie jej w zaawansowanym stadium daje niewielką szansę poprawy. Możliwość pomocy osobie, która ma zmiany w ośrodkowym układzie nerwowym spowodowane piciem, jest ograniczona.
Czy obecna sytuacja może pogłębić problemy wysokofunkcjonujących alkoholików?
Wydaje mi się, że problem takich alkoholików jest niedoszacowany jeszcze bardziej. Ci piją w sposób wskazujący na uzależnienie, ale jednocześnie funkcjonują normalnie w różnych dziedzinach życia. Nie piją w tygodniu, za to w weekend na umór. Zwykle są to osoby na stanowiskach, o dobrym statusie materialnym, które nie widzą w swoim piciu żadnego problemu. Twierdzą, że muszą się zresetować, odreagować, że to jest im niezbędne. W skład tej grupy wchodzi sporo lekarzy, księży, prawników, aktorów, osób, które swój tryb życia odbierają jako mocno stresujący, a alkoholu używają jako czegoś, co ma pomóc odreagować albo obniżyć napięcie. Te osoby uruchamiają różne mechanizmy obronne, za pomocą których tłumaczą sobie swoje zachowania. Wmawiają sobie, że przecież one pracują, zarabiają, nie piją byle czego, nie robią awantur, nie bywa u nich policja, w związku z czym nie mają problemów. Zwykle nawet sąsiedzi nie wiedzą, że ta osoba ma problem alkoholowy, bo ona pije tylko w domu, bardzo często samotnie, i nie rzuca się w oczy. Ten sposób picia nie wiąże się z degradacją społeczną i wymyka się stereotypom. Te osoby starają się tak zorganizować swoje picie, żeby nie wywierało długotrwałych znaczących skutków. Z amerykańskich badań wynika, że co piąta osoba uzależniona może spełniać kryteria wysokofunkcjonującego alkoholika, a wśród nich jest aż 40 proc. kobiet. W Polsce badania prowadzone przez jedną z warszawskich szkół wyższych wśród pracowników banków i korporacji mówiły, że około 20 proc. osób tam pracujących pije codziennie, a 40 proc. kilka razy w tygodniu. To nie znaczy, że są uzależnione, ale uznajemy to za picie ryzykowne.
Mam wrażenie, że obecnie trudniej jest osobom, które już wcześniej miały problem alkoholowy.