[link=http://blog.rp.pl/romanski/2009/12/15/gonimy-europe-ale-ta-nie-czeka/]Skomentuj na blogu[/link]
Nie spadło, ma spaść dopiero w tym roku i dopiero wtedy odtrąbimy nasz skromny sukces. Na razie Polska pozostaje trzecia od końca wśród 27 krajów z wynikiem 56 proc. unijnej średniej bogactwa. Gdyby nie przyjęcie do Wspólnoty Rumunii i Bułgarii, bylibyśmy ostatni.
Oczywiście to statystyka, i to skomplikowana. Łatwo się pomylić. PKB per capita z uwzględnieniem siły nabywczej, potocznie zwane miernikiem bogactwa, bierze pod uwagę m.in. kursy wymiany walut i ceny określonego koszyka produktów w poszczególnych krajach. Sięgając do filozofii szklanki w połowie pełnej można stwierdzić, że i tak dokonaliśmy skoku, bo gdy wchodziliśmy do Unii, bogactwo naszego kraju sięgało 47 proc. średniej we Wspólnocie. Tyle że ów czas bardzo dobrej koniunktury oraz sprzyjającej Polsce sytuacji zewnętrznej i wewnętrznej z pewnością można było wykorzystać lepiej.
Według prognoz Eurostatu po 2009 r. awansujemy, bo wskaźnik bogactwa spadnie wraz z PKB zarówno na Litwie, jak i na Łotwie. Kto wie, może i na Węgrzech, co wybiłoby Polskę o trzy oczka w górę. Tyle że nasze PKB per capita ledwie utrzyma się na ubiegłorocznym poziomie 14,1 tys. euro.
Tygrysiego skoku nie będzie. I tak naprawdę nie będzie dopóty, dopóki nie powstanie skoordynowany, narodowy plan rozwoju, wskazujący, jakie branże i kierunki mają być kluczowe dla kraju. Konieczne będzie też stworzenie ułatwień dla realizujących go firm. Tylko w ten sposób kraj naprawdę skoczy do przodu. Inaczej będziemy jedynie pełzać, ciesząc się, że innym poszło gorzej. A co będzie, gdy znów im pójdzie lepiej? Głupio będzie, i tyle.