Afrykański handlarz jest rozwścieczony, że nie chcę nawet słuchać o kupnie od niego podróbki bransoletki słynnej marki. Burczy po polsku „za darmo, za darmo”, odchodzi. Nagle obraca się na pięcie, rzuca mi podrobione cacko na stolik i znika. Wrzucam je do kosza, ale wiem, że za chwilę ktoś je stamtąd wyjmie. – To imigranci. To dlatego w Portugalii mamy szarą gospodarkę – mówi kelner.
Takich handlarzy w portugalskich, ale też greckich, włoskich czy francuskich kurortach są dziesiątki tysięcy. Są jeszcze chińscy masażyści, którzy pokazują jakieś wygniecione dokumenty i za 20 euro wyłamują zachwyconym kuracjuszom ręce i nogi, szybko zwijając interes, gdy tylko pojawi się ktoś z obsługi plaży.
W centrum Rzymu, jeśli tylko pokaże się Guardia di Finanza – policja finansowa – handlarze natychmiast zwijają płachty z podrabianymi „vuittonami”, „chanelami” „pradami” czy „diorami” i biorą nogi za pas. Zdarza się, że policja jest wyjątkowo szybka, więc sprzedawcy porzucają towar. Czasami jednak policjanci dziwnie długo rozglądają się, wyraźnie pozwalając handlarzom pozbierać dobytek i spokojnie się ukryć.
[srodtytul]Złota rączka bez VAT[/srodtytul]
Zdaniem profesora Friedricha Schneidera z Wydziału Ekonomicznego Uniwersytetu Johannesa Keplera w austriackim Linzu szara strefa to jedyne, co urosło podczas światowej recesji. Przy czym pod pojęciem „szara strefa” rozumie nieopodatkowane towary i usługi – jak płacenie „do ręki” „złotym rączkom”, mechanikom, którzy nam podkręcą w aucie obroty, a na pytanie: ile płacę, odpowiadają: według uznania, albo: na piwko. Do szarej strefy nie są wliczane zyski z działalności przestępczej, handlu narkotykami i prostytucji.