Ekonomiczna inwazja Chin na Afrykę jest faktem. W Etiopii widziałem armię chińskich robotników budujących szerokie, wygodne, asfaltowe drogi przez góry. W Senegalu wysłuchiwałem biadoleń rybaków na chińskie trawlery złowrogo krążące na horyzoncie. Po Sudanie jeździłem pachnącymi jeszcze nowością autobusami chińskiej marki Yutong. W Mozambiku patrzyłem jak wyładowane po brzegi, gigantyczne kontenerowce płynące wprost z Szanghaju czekały w długiej kolejce przed portem w Beira. Takich przykładów mógłbym wymieniać dziesiątki.
Jest jednak na „Czarnym lądzie" kraj, który został przez Pekin opleciony gospodarczymi mackami bardziej niż inne - Zambia.
Z Pekinem za pan brat
Dzikie zarośla i wysuszony busz stopniowo zmienia się w coraz większe pola uprawne. To znak, że ciężarówka zbliża się do Lusaki, stolicy kraju. Wkrótce pojawiają się też większe, wolno stojące wśród pól budynki. Wydają się być całkiem niedawno zbudowane. Przed nimi wielkie tablice z napisami „China-Zambia Agricultural Demonstration Center", „China Zambia Friendship Farm" „China-Zambia Development Zone"... Napisy są zawsze w dwóch językach: angielskim i chińskim.
Chińczycy bardzo agresywnie wchodzą ze swoimi inwestycjami na Czarny Kontynent, a najjaśniejszym tego przykładem jest właśnie Zambia. Ukuło się nawet takie powiedzenie: jeśli chcesz dowodu na to, że Chińczycy przybyli do Afryki, wystarczy odwiedzić Zambię.
Miedziowe kuszenie
Początki współpracy między azjatyckim gigantem a byłą kolonią brytyjską sięgają lat 70. Wówczas żyjący jeszcze Mao Tse-Tung, podjął decyzję o finansowym wsparciu przez Chińską Republikę Ludową budowy linii kolejowej, łączącej Zambię z Tanzanią. Chińczycy wyłożyli wtedy na projekt pół miliarda dolarów i była to największa jednorazowa pomoc zagraniczna jaką komukolwiek udzieliło Państwo Środka.