Groźba interwencji wojskowej Stanów Zjednoczonych w Syrii, w odpowiedzi na doniesienia o użyciu przez tamtejsze władze broni chemicznej, całkowicie zdominowała serwisy informacyjne w poprzednim tygodniu. Na tę informację oraz kolejne, m.in. o rosyjskiej flocie wojennej płynącej na Morze Śródziemne, nie mogły też pozostać obojętne rynki finansowe.
O ile jeszcze w poniedziałek handel na światowych parkietach, w tym rynkach emerging markets, wyglądał dość spokojnie, o tyle kolejne dwa dni upłynęły już pod znakiem wzmożonej wyprzedaży akcji. Dopiero koniec tygodnia przyniósł wyhamowanie spadków. Giełdy podjęły nawet próbę odbicia. Dzięki temu indeks rynków wschodzących MSCI EM zakończył tydzień na niewiele ponad 1,3-proc. minusie.
Syryjski konflikt szczególnie boleśnie uderzył w giełdę turecką. We wtorek zniżkowała przeszło 2 proc. Bilans całego tygodnia, dzięki piątkowemu odreagowaniu, nie był już jednak tak fatalny. Główny indeks giełdy w Stambule stracił ponad
1,3 proc. Inwestorzy wyprzedawali akcje tureckich firm, bo przestraszyli się, że ewentualna wojna toczona „tuż za miedzą" będzie miała negatywne reperkusje dla lokalnej gospodarki, która i bez tego przeżywa lekką zadyszkę. Cześć ekspertów wskazywała też na ryzyko, że Syryjczycy mogą nie pozostać obojętni na to, że Amerykanie zapewne wykorzystywać będą bazy wojskowe w Turcji jako zaplecze logistyczne w wojnie.
Jeszcze gorzej prezentowała się giełda w Sao Paulo. W ciągu pięciu dni straciła ponad 4,5 proc. Od początku roku brazylijskie akcje potaniały przeciętnie o ponad 18,2 proc., co jest najgorszym wynikiem spośród wszystkich rynków emerging markets. Tym samym południowoamerykańska giełda dołączyła do grona takich parkietów jak indyjski czy turecki, skąd w ostatnich tygodniach globalni inwestorzy masowo wycofują kapitał bojąc się negatywnych skutków ograniczenia programu skupu aktywów w Stanach Zjednoczonych (QE3). Znaczna część „uwolnionej" w ten sposób gotówki lokowana była właśnie na największych i najbardziej płynnych rynkach wschodzących.