Kapitał znowu zaczyna płynąć na młode rynki. Tylko w ciągu pierwszych trzech dni kwietnia do funduszy ETF tam inwestujących napłynęło 1,4 miliarda dolarów. Inwestorów zachęcają decyzje zmierzające do ustabilizowania sytuacji gospodarczej. W Republice Południowej Afryki i Brazylii banki centralne podniosły stopy procentowe, zaś w Indiach i Indonezji podjęto kroki celem zmniejszenia deficytu w wymianie handlowej z zagranicą.
- Najgorsze minęło - twierdzi Kieran Curtis, eksport od długu państw rozwijających się w Standard Life Investments, zarządzający aktywami o wartości 271 miliardów dolarów. Jego firma inwestuje w waluty emerging markets.
Jeszcze kilka miesięcy temu ucieczka inwestorów z rynków wschodzących skłoniła ekspertów wielkich banków jak Morgan Stanley, czy szwajcarski UBS do porównań z kryzysem azjatyckim, kiedy tajlandzki baht w okresie sześciu miesięcy stracił połowę wartości, a mieszkańcy Korei Południowej tłumnie stali w kolejkach by przekazać rządowi złotą biżuterię.
- Coraz bardziej byczo jestem nastawiony do aktywów z rynków wschodzących - przekonuje Benoit Anne, odpowiedzialny za strategię na emerging markets we francuskim banku Societe Generale. Zaleca kupno liry, rupii indonezyjskiej i indyjskiej oraz węgierskiego forinta. Mówi, że nastąpiła zmiana nastrojów inwestorów „from doom to bloom", czyli „od zagłady do rozkwitu".
Nowojorski bank Morgan Stanley, który w 2013 r. trafnie przewidział początek wyprzedaży walut rynków wschodzących w apogeum tej ucieczki inwestorów wyrażał obawy, iż jest ryzyko nagłego zahamowania dopływu kapitału, tak jak kilkanaście lat temu stało się w Azji. Z kolei UBS wskazywał, że sytuacja fundamentalna Turcji nie była „znacząco lepsza" niż Tajlandii w 1997 r.