Mimo to radykałowie zawsze byli obecni na scenie politycznej.
Oczywiście, Janusz Korwin-Mikke działa przecież na scenie politycznej od początku lat 90. ubiegłego wieku. A ponieważ przegrywał kolejne wybory, to radykalizował się coraz bardziej w myśl powiedzenia, „sądzi zawsze, kto przegrywa, że gra nie jest sprawiedliwa". Ci którzy zostali zmienieni w „nocnej zmianie", mówię o rządzie Jana Olszewskiego, natychmiast się zradykalizowali, uważając, że zostali oszukani. Nie widzieli swojej nieudolności, niezdolności do budowania koalicji, poszerzania własnego obozu, tylko wyjaśniali swoje niepowodzenia wszechogarniającym spiskiem.
Wracając do wspomnianego podziału na rządzenie i zaistnienie, czy Janusz Korwin-Mikke odniósł jakikolwiek sukces w polityce w sensie zdobycia władzy? Nie. Jego ludzie nie byli w stanie wygrać w najmniejszej gminie.
Na początku lat 90. ubiegłego wieku był taki sympatyk Unii Polityki Realnej, ówczesnej partii Korwin-Mikkego, który został burmistrzem w Kamieniu Pomorskim.
Ale o ile pamiętam, nie utrzymał się tam długo (Stefan Oleszczuk był burmistrzem Kamienia Pomorskiego w latach 1990-1994 – red.). W dyscyplinie rządzenie Korwin-Mikke jest więc przegranym, natomiast w dyscyplinie zaistnienie, posiadanie grupy wyznawców, klakierów przychodzących na jego spotkania – jest wygranym. Niektórym to wystarczy. Oczywiście żeby wygrać w grze o zaistnienie, nie można być chłodnym i racjonalnym. Trzeba zawsze uderzać w najwyższe tony i umieć wywoływać emocje, m.in. przez uproszczenie i stawianie twardych tez.
Pamiętam, jak Janusz Korwin-Mikke podczas jednej z przedwyborczych debat poświęconej służbie zdrowia powiedział, że weterynaria jest całkowicie sprywatyzowana i dlatego nie ma problemu z dostępnością lekarza. Tylko nie dodał, że chore zwierzęta się usypia, a jeżeli chodzi o ludzi, to kieruje się ich do szpitali. Gdyby ktoś zapytał Korwin-Mikkego, czy ludzi też należy usypiać, gdy zachorują, to może byłby skonfundowany, a może nie. Zazwyczaj jednak ludzie się nie koncentrują na polemice z osobami, które są emocjonalnie rozszalałe.
W dyscyplinie rządzenie Korwin-Mikke jest więc przegranym, natomiast w dyscyplinie zaistnienie, posiadanie grupy wyznawców, klakierów przychodzących na jego spotkania – jest wygranym
Korwin-Mikke latami funkcjonował na obrzeżach polityki, poza parlamentem. Dopiero gdy sprzymierzył się z innymi radykałami w Konfederacji – odniósł sukces. A teraz poparcie dla Konfederacji rośnie. Coś się zmieniło w naszym społeczeństwie?
Wzrost notowań Konfederacji po części jest efektem tego, że Platforma skręciła w lewo, a prawicowe PiS od sześciu lat sprawuje władzę. W rezultacie elektorat antysystemowy o prawicowo-wolnorynkowych poglądach nie bardzo ma się gdzie podziać. Ponadto hasło Korwina „nie kradnij, rząd nie lubi konkurencji" przyciąga anarcholiberałów, którzy by całkowicie znieśli podatki, bo uważają, że sami sobie ze wszystkim poradzą i najlepiej, żeby się państwo do niczego nie wtrącało, zwłaszcza gdy są młodzi i zdrowi, ze służby zdrowia więc nie korzystają, dzieci w szkołach nie mają i jeszcze uważają, że autostrady budują się same, bo zawsze były. Tak czy inaczej to ciągle jest margines, bez szans na uczestnictwo we władzy.
Ale mogą urosnąć w siłę?
Tylko wtedy, gdy pozwolą na to umiarkowani politycy. Radykałowie żywią się błędami polityków głównego nurtu. Jeżeli umiarkowani politycy ignorują jakiś problem, bo jest za trudny do rozwiązania, albo spuszczą coś z oczu, to robią miejsce dla radykałów. Zatem radykałowie nie są zależni tylko do siebie. Mają za małe zasoby, żeby się rozwinąć. A jeżeli czasami udaje im się być przez chwilę ważnym, to dlatego, że ci ze środka sceny politycznej popełnili błędy. Dlatego umiarkowani muszą myśleć, jak powstrzymywać radykałów, co sprowadza się do kwestii – jak nie dać im rządzić. Wiadomo, że oni są napędem do zmian, ale potrzebny jest też hamulec. Pożytkiem nie jest radykalizm, tylko to, żeby ktoś inny z obawy przed nimi chciał ruszyć ważną sprawę z miejsca.
Czy Janusza Palikota można zaliczyć do radykałów, czy też był tylko politykiem happeningowym?
Z Januszem Palikotem był ten problem, że on nigdy nie wiedział, czy jest w głównym nurcie czy nie, czy jest anarcholiberałem, tylko bardziej postępowym, czy też idzie w kierunku centrum. Dlatego próbował jechać na skandalu. Taka skandalizacja jest z radością witana przez media, ale jest z nią tak jak z rakietami V2 – była to bardzo groźna broń, tylko nie dawało się nią precyzyjnie celować. Na dodatek co 20. rakieta wybuchała przy starcie. I tak samo było z Palikotem – jego pomysły przyciągały uwagę mediów, ale w miarę upływu czasu zaskoczenie było coraz mniejsze. Nie mówiąc o tym, że część jego pomysłów była bez sensu, a niektóre uderzały w niego samego, jak np. pomysł budowania fabryk przez państwo.
Dlaczego to w niego uderzało?
Ponieważ było to coś zupełnie sprzecznego z tym, co Palikot głosił pół roku wcześniej. Liberałowie, którzy na niego zagłosowali, pukali się w głowę. W ramach wywoływania skandali Palikot miewał oczywiście radykalne pomysły, ale to nie była spójna koncepcja. Poza tym okazało się, że na tych najbardziej gorących polach ma konkurencję – gdy mówił o klerykalizmie, to miał za plecami SLD. Jeżeli chodziło o liberalizm ekonomiczny, to wspomniany Korwin-Mikke był jego konkurentem. Zresztą z analizy wyników wyborczych w 2011 roku wychodziło, że w okręgach, w których Korwin-Mikke nie zarejestrował listy, poparcie dla Palikota było o 1,5 punktu procentowego wyższe niż poparcie w innych okręgach. Rzadko jest się takim radykałem, żeby nikt nie próbował podbierać wyborców z tego poletka. Konfederacja musi się liczyć z tym, że w sprawach obyczajowych ma konkurencję w PiS, bo jest w tej partii nurt, który pod niektórymi poglądami Konfederacji podpisuje się obiema rękami. Tak samo jeżeli chodzi o kwestię eurosceptycyzmu. Tak że to nie zawsze jest oferta monopolistyczna. To samo obserwujemy wśród radykałów po lewej stronie sceny politycznej, chociażby w sprawie aborcji.
Czy radykałowie spełniają jakąś pożyteczną rolę na scenie politycznej?
Straszenie radykałami ma raczej konsekwencje negatywne, bo zabija merytoryczną rozmowę.
Ale czasami jest tak, że radykałowie spełniają rolę pożyteczną. Jak mówi angielskie przysłowie – „smaruje się to koło, które bardziej piszczy". Jeżeli gdzieś radykałowie rosną w siłę, nagłaśniając jakiś problem społeczny, to znaczy, że ten problem jest naprawdę istotny. Gdy się ten problem rozwiązuje, radykałowie tracą paliwo. Tak było w Danii – problem imigracji w tym kraju był tak duży, że zaczęła rosnąć w siłę antyimigrancka i antyeuropejska Partia Ludowa, obiecująca rozwiązanie tego problemu. Oficjalnie mówiono, że Partia Ludowa to margines, lecz po cichutku zaczęto przycinać migrację. Tak zawsze postępowali socjaldemokraci z partiami komunistycznymi – gdy tylko rosły w siłę, to socjaldemokraci starali się poprawić byt robotników po to, żeby odebrać paliwo komunistom. Partie głównego nurtu zdają sobie sprawę, że takich spraw nie oddaje się do rozwiązania radykałom, tylko trzeba samemu się z nimi uporać, i to robią, nawet gdy oficjalnie nie przyznają radykałom racji.
O rozmówcy:
Jarosław Flis
Socjolog, profesor w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej UJ. Był m.in. rzecznikiem prasowym prezydenta Krakowa i doradcą w Kancelarii Premiera Jerzego Buzka. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym" i „Rzeczpospolitej". Zajmuje się socjologią polityki i analizą procesów politycznych, zwłaszcza wyborów