Białoruski prezydent podpisał dekret o dziwacznej nazwie „O zapobieganiu socjalnej zależności". Chodzi o tą część społeczeństwa, która pozostaje na garnuszku państwa oraz nie chce się z państwem dzielić swoimi zarobkami.

Opodatkowani zostają wszyscy ci (posiadacze obywatelstwa i cudzoziemcy), którzy „nie biorą udziału w finansowaniu wydatków państwa lub biorą w tym udział przez mniej niż 183 dni w roku", cytuje agencja Delfi.

Wysokość podatku to równowartość 245 dol., czyli około połowy średniej płacy w tym kraju. Tym, którzy płacić nie będą grożą grzywny od 2 do 4 krotności podatku lub areszt i prace społeczne. Pomysł, by opodatkować „darmozjadów" pojawił się u białoruskich władz już w 2013 r., gdy kraj cierpiał na brak wpływów do budżetu a coraz więcej obywateli pracowało w szarej strefie.

Pojęcie „darmozjada" było powszechne w Związku Sowieckim i funkcjonowało w prawodawstwie do 1991 r. W czasach stalinowskich obowiązywała zasada „kto nie pracuje, ten nie je". A praca była pożyteczna tylko taka, która służyła państwu. Władze szczuły obywateli na osoby tzw. "wolnych zawodów", zachęcały do donosicielstwa na tych, którzy dorabiają na boku. Tylko przez trzy lata istnienia specjalnego prawa o darmozjadach z 1961 r., do gułagów trafiło 37 tysięcy Rosjan. W 1964 r. za darmozjada został uznany i osądzony słynny poeta, laureat Nagrody Nobla Josif Brodzki. Został on skazany na przymusowe roboty za pasożytnictwo. Ta praktyka utrzymała się w ZSRR do rozpadu związku.