— Zwłaszcza ten ostatni powód może ograniczyć popyt na podróże biznesowe - uważa Alexandre de Juniac, dyrektor generalny Międzynarodowego Stowarzyszenia Przewoźników Powietrznych (IATA), którego walne zgromadzenie z udziałem ponad tysiąca przedstawicieli linii lotniczych, producentów samolotów, lotnisk i instytucji lotniczych rozpoczęło się właśnie w Sydney.
Do tych zagrożeń dochodzą jeszcze rosnące koszty pracy i akcje protestacyjne załóg i kontrolerów ruchu lotniczego. To wszystko powoduje, że IATA obniżyła prognozę zysku 290 linii lotniczych należących do stowarzyszenia. Wyniesie on nie 38,4 mld, jak zakładano w grudniu 2017, ale 33,8 mld dolarów. – To nadal jest godziwy zysk – uważa de Juniac. Co ciekawe, spadek zysku nie dotyczy przewoźników europejskich, którzy w tym roku zarobią więcej, niż rok temu (8,6 mld dol. wobec 8,1 mld dol.). To jednak nadal przekłada się na niezadowalający zysk z każdego przewiezionego pasażera – wyniesie on zaledwie 7,58 dolara, wobec 7,53 dolara w 2017 roku.
Po fatalnych doświadczeniach z rekordowo drogim paliwem w 2007 roku teraz linie europejskie znacznie lepiej potrafią się zabezpieczyć przed zmianami cen benzyny lotniczej. Na przykład LOT ma wykupiony tzw. hedging na 50-80 procent zakupów. To pozwala w znacznej mierze odłożyć w czasie niekorzystne skutki podwyżek.
— Nie przewidujemy jakiejkolwiek rewizji budżetu, jego założenia są bardzo konserwatywne – mówi Adrian Kubicki, dyrektor komunikacji korporacyjnej w Locie. Amerykanie, którzy w znacznie mniejszym stopniu są ubezpieczeni, zarobią w tym roku 15 mld dolarów wobec 18,4 mld, ale i tak mają na koncie 44 procent globalnego zysku branży, zaś na każdym pasażerze zyskują aż 15,67 dolara. Między innymi dlatego, że do perfekcji wykorzystują system opłat dodatkowych. Z tego tytułu w 2017 roku mieli wpływy w wysokości 24,6 mld dolarów wobec 31,1 mld dolarów. Ale dzisiaj to Amerykanie, paradoksalnie, najbardziej narzekają na napięcia i niepokoje w światowym handlu i wymieniają je jako główny powód obaw o przyszłość.