Sytuacja w Oplu ma być dziś jednym z tematów debaty w Parlamencie Europejskim. Wezmą w niej udział słynna ze stanowczości komisarz ds. konkurencji Neelie Kroes, oraz znany z łagodności odpowiedzialny za unijny przemysł komisarz Günther Verheugen. To zapowiedź poważnych kłopotów potencjalnych inwestorów.
Protestować wobec planów cięć nowego właściciela zamierzają również niemieccy związkowcy. – Będziemy walczyli o każde miejsce pracy – zapowiada Klaus Franz, szef organizacji związkowych w Oplu. I przypomina, że negocjacje w sprawie przejęcia Opla dopiero się zaczynają.
– Magna i Sbierbank dopiero zostały wybrane jako nabywca Opla. Transakcja nie jest zamknięta i nie możemy mówić o jakichkolwiek postanowieniach – przekonywał wczoraj „Rz” Franz. – Jesteśmy gotowi do poświęceń, których nie można liczyć w miliardach euro, bo są bezcenne. Mówię o miejscach pracy. Ale chcemy, aby to nam zagwarantowało prawo weta, gdyby miało dojść do niekontrolowanych cięć zatrudnienia tylko po to, aby inwestorzy mogli się wykazać przed akcjonariuszami – wtórował mu przewodniczący rady pracowniczej w fabryce w Bochum Rainer Einenkel.
Belgowie są rozwścieczeni perspektywą zamknięcia fabryki w Antwerpii, chociaż od dłuższego czasu jej los był przesądzony. Mimo deklaracji wsparcia finansowego Magna jest zdeterminowana, by zamknąć również fabrykę w brytyjskim Luton, a pozostawić produkujący Astrę IV (ten sam model co w Gliwicach, ale z kierownicą z prawej strony) zakład w Ellesmere Port. Były premier Belgii Guy Verhofstadt nie ukrywa, że zwrócił się do Komisji Europejskiej, aby w tej transakcji zadbała nie tylko o interesy niemieckie. Wiadomo jednak, że zakłady w Antwerpii i Luton, nie mówiąc już o Gliwicach, są znacznie bardziej wydajne niż w niemieckim Bochum. Wynika to z niepublikowanej jeszcze informacji Komisji Europejskiej.
Wiadomo jednak również, że Niemcy udzieliły już Oplowi 1,5 mld euro kredytu pomostowego i dodatkowo obiecują 4,5 mld gwarancji kredytowych na dalszą działalność. Ale na tę pomoc mają się złożyć również inne kraje.