Sprzedaż „Listka” zaplanowana jest na 2010 rok. Ma kosztować w Europie tyle, co Golf. Nissan nie podaje oficjalnie ceny, ale wiadomo, że będzie to ok 25 tys. dol. O 15 tys. dol taniej, niż auto General Motors, które na amerykańskim rynku ma pojawić się także w przyszłym roku. Ta niższa cena jest możliwa dlatego, że Nissan nie będzie sprzedawał, ale wypożyczał akumulatory napędzające Leafa. Rozwiązuje to między innymi problem recyklingu akumulatora. Jak zapewnił „Rz” Carlos Ghosn, prezes Renaulta/Nissana koszt wypożyczenia akumulatora i doładowania go w gniazdku będzie niższy, niż rachunki za benzynę, ropę lub gaz tankowany do baków.
Leaf jest w stanie przejechać 160 km. Potem trzeba go doładować. Albo przez 8 godzin w normalnym gniazdku z napięciem 220 V, albo skorzystać z opcji szybkiego doładowania, wtedy trwa to pół godziny. Jak na razie kupowanie Leafa, który ma kosztować w Europie tyle, co Golf ma sens jedynie w tych krajach, które mają podpisane z Nissanem umowy na stworzenie infrastruktury umożliwiającej doładowanie akumulatorów. Dotychczas takie umowy zostały podpisane z Portugalią, Wielką Brytanią, Francją, Monaco Danią, Irlandią i Szwajcarią. Na świecie, poza Amerykanami, zainteresowane ściągnięciem tego auta zainteresowane są władze Meksyku, Izraela, Chin, Hongkongu. Carlos Ghosn powiedział „Rz”, że jest w każdej chwili gotów do rozmów z polskimi władzami, gdyby były zainteresowane współpracą w tworzeniu infrastruktury dla aut elektrycznych. Według prognoz Ghosna, za 5 lat co 10 auto jego koncernu będzie miało napęd elektryczny. W tym czasie po USA ma już jeździć milion aut z napędem elektrycznym.W tym czasie, według zapewnień Ghosna Leaf będzie w stanie przejechać więcej,niż 150 km na jednym doładowaniu.
Na razie bez problemu można poruszać się Leafem po terenie Kalifornii, gdzie władze są zdeterminowane ograniczyć zanieczyszczenie powietrza. Stacje benzynowe w Santa Monica, centrum turystyczno-biznesowym Los Angeles już mają oznaczenia informujące, że doładowanie auta elektrycznego nie jest problemem.
Leaf bardzo przyjemnie się prowadzi. Start, to naciśnięcie guzika. Ciche „ping” i jedziemy. Ma normalne przyspieszenie, takie jak każde auto benzynowe tej samej klasy i rozpędza się z niezwykłą łatwością. W środku wystarczy miejsca dla 5 dorosłych osób i nawet siedzący za kierowcą mężczyzna słusznego wzrostu może założyć nogę na nogę. Nie mówiąc o bagażniku, w którym spokojnie można pomieścić zakupy wszystkich jadących autem osób.
Leaf nie ma ani silnika, ani rury wydechowej, bo nie emituje spalin. Nie ma także baku na paliwo. Żeby auto naładować, podnosi się klapkę ze znakiem Nissana umieszczoną z przodu maski auta. Podróżujących autem zaskakuje cisza. Leaf jest tak cichy, że najzwyczajniej go nie słychać. Okazuje się jednak, że to jest problem. Tak wyciszone auto, okazuje się, stwarza problemy. Może chociażby na jezdni stworzyć zagrożenie dla niewidomych. To dlatego dzisiaj w centrum R&D Nissana pod Tokio siedzi grupa japońskich inżynierów, którzy starają się doprać odpowiedni dźwięk, który sygnalizowałby nadjeżdżającego Leafa. Jak na razie przedstawiciele Nissana żartują, e gdyby ktoś chciał miauczącego Leafa, to proszę bardzo. W pracach nad dźwiękiem Nissan jest też w stałym kontakcie w władzami krajów, które zdecydowały się wesprzeć elektryczne auta.