– Prezesowi URE zależy, by elektrownie sprzedawały swoją energię na wolnym rynku: albo w przetargach otwartych dla odbiorców, albo na giełdzie czy poprzez platformy internetowe – mówi ekspert branży Filip Elżanowski. – Nowe Prawo Energetyczne ma ograniczyć zwyczaj zawierania umów między producentami energii i spółkami handlowymi wewnątrz jednej grupy, czyli poza wolnym rynkiem. Bo wtedy trudno mówić o tym, że jest on przejrzysty.
Spór pojawił się, gdy prezes URE wydał interpretację nowych przepisów Prawa Energetycznego. Firmy branży ostro ją krytykują. Stanowisko Urzędu oznacza, że cała produkcja energii w kraju po 8 sierpnia będzie podstawą do rozliczenia się z ustawowego obowiązku jej sprzedaży w wolnorynkowych transakcjach, jaki nałożono na elektrownie.
Tymczasem niektóre z nich już zawarły umowy na sprzedaż elektryczności, jaką wyprodukują nie tylko w drugim półroczu, ale i w latach kolejnych. Stanowisko szefa URE jest dla nich więc szczególnie niekorzystne. Po zmianie Prawa Energetycznego muszą nawet 100 proc. swojej produkcji sprzedawać na giełdzie (lub w innych transparentnych transakcjach).
[srodtytul]Realna groźba kar [/srodtytul]
Tymczasem Urząd Regulacji Energetyki zapowiada, że będzie dokładnie sprawdzał, czy elektrownie wypełniają ustawowy obowiązek sprzedaży energii przez giełdę. Jeśli się okaże, że nie, szef URE będzie mógł nakładać kary do kwoty stanowiącej 15 proc. przychodów ze sprzedaży energii. Wiceprezes URE Marek Woszczyk tłumaczy, że wydał odpowiednio wcześnie interpretację przepisów, by spółki wiedziały, czego mogą się spodziewać po 8 sierpnia. – Po to zmieniono Prawo Energetyczne, by poprawić warunki konkurencji, by rynek był bardziej płynny, a transakcje bardziej transparentne – mówi. – Interpretacja przepisów musi ten cel uwzględniać. Tym bardziej że zdajemy sobie sprawę, iż jest duży opór ze strony niektórych firm przed sprzedażą energii na rynku konkurencyjnym, czyli zgodnie z ustawą.