Takie rozwiązanie zastosowano już we Włoszech kilkakrotnie – w ten sposób powstała nowa Alitalia oraz nowy Parmalat. Jednak minister pracy Maurizio Sacconi nawet nie chce słyszeć o takim rozwiązaniu. Uważa, że dla produkcji kolejnego modelu Pandy we Włoszech nie ma żadnej alternatywy. Po praktycznie nierozstrzygniętym referendum w sprawie przyjęcia nowych warunków pracy w zakładzie, w którym miałby powstawać nowy model, sytuacja jest patowa. Fiat nie informuje o dalszych planach. Związkowcy protestują, pracownicy czekają na decyzje, rząd się niepokoi.
Zdaniem analityków IHS Global Insight fakt, że tylko 62,2 proc. pracowników Pomiglano zgodziło się na zmianę warunków pracy, może oznaczać, że nowe pandy będą powstawać w Tychach. Pomigliano czeka w tej sytuacji montaż innego modelu, ale na mniejszą skalę. Opcja całkowitego zamknięcia fabryki zatrudniającej bezpośrednio 5,1 tys. osób, a pośrednio dającej pracę 15 tys., jest mało prawdopodobna.
Prezes Fiata Sergio Marchionne liczył się z ewentualnością, że nie uda się osiągnąć 80 proc. głosów za porozumieniem, i nie ukrywał, że ma plan B. Maurizio Landini, przewodniczący FIOM, związku przeciwnego porozumieniu, uznał, że to szantaż. – To tak, jakby pytać, czy robotnicy chcą żyć, czy wolą umrzeć. Oczywiście, że chcą żyć – mówił.
Ale Guglielmo Epifani, szef centrali, do której należy FIOM, już nie jest taki bojowy. – Pracownicy Pomigliano powoli tracą pracę już od półtora roku. Gdyby pandy miały być tutaj produkowane, na pełne wykorzystanie mocy fabryki też trzeba będzie poczekać około dwóch lat. Ale przy trzech zmianach i dodatkowych godzinach, co proponuje Fiat, zatrudnieni tu ludzie mogliby przynieść do domu nawet o 3,2 tys. euro więcej.
Fiat musi tę patową sytuację rozwikłać jak najszybciej. Do końca czerwca musi też zakończyć rozmowy z bankami, które mają pożyczyć koncernowi 3 mld euro. Są wśród nich Credit Agricole, BNP Paribas, Citibank, włoskie Intesa Sanpaolo i UniCredit. A pieniądze są mu potrzebne między innymi na inwestycje w Pomigliano.