Prezes Tom Enders argumentował w komisji ekonomicznej Bundestagu, że proponowana proporcja udziałów 60:40 proc. jest bardzo sprawiedliwa i nie została wyssana z palca, ale ustalono ją z pomocą licznych doradców, banków inwestycyjnych, radców prawnych. Właściwie odzwierciedla układ sil obu grup.
Powtórzył też opinię, że rządy nie powinny mieć wpływu na grupę powstałą z fuzji. Rola państwa powinna ograniczyć się tylko do zapewnienia nowej grupie konkurencyjności. – Istnieje wiele przykładów, że firmy w tym sektorze i takiej wielkości nie powinny podlegać wpływom państwa – powtórzył dziennikarzom po briefingu w komisji.
Enders, mający przydomek „major Tom" z racji wcześniejszej służby w jednostce powietrzno-desantowej, miał już wcześniej „na pieńku" z rządami Niemiec i Francji o udziały skarbu państwa w EADS.
Teraz oświadczył deputowanym, że jest gotów omówić z niemieckim rządem wszelkie zastrzeżenia wobec planowanej fuzji. Według wiceministra gospodarki, Hansa-Joachima Otto, który uczestniczył w briefingu, nadal otwartą kwestią jest sprawa samej umowy o fuzji, a także ochrony niemieckich interesów, bezpieczeństwa i miejsc pracy. - Nie chodzi więc o jeśli, ale także o jak – dodał. – To bardzo skomplikowany plan zawierający korzyści i straty, szanse i ryzyka. Wiemy, że jesteśmy pod presją czasu, ale chcę podkreślić, że rygorystyczność jest ważniejsza od szybkości.
Największe zaniepokojenie w Berlinie wywołują właśnie proporcja udziałów 60:40, groźba wycieku z kraju niemieckiej technologii i charakter tzw. złotej akcji w nowej grupie. Wydaje się, że Endersowi nie udało się rozproszyć tych niepokojów.