W Paryżu wszystko zaczyna się na lotnisku Charlesa de Gaulle w Roissy, uznanym w listopadzie 2011 r. przez kanał telewizji CNN za najgorsze lotnisko na świecie nie tylko z powodu dusznych tuneli terminala 1, ale także na skutek obojętności personelu wobec podróżnych w tranzycie.
Jedyną zaletą tego lotniska jest dobre połączenie z miastem szybką koleją podziemną RER, ale - nie ma róży bez kolców - linia B jest często wybierana przez nastawione roszczeniowo związki zawodowe do organizowania wszelkiego rodzaju strajków. Dezorganizują one życie mieszkańców okolic podmiejskich, a przyjezdnych narażają na nerwy i koszty jazdy taksówkami.
Paryż, jedno z najważniejszych miast w światowej turystyce, kojarzony z wyrobami takimi jak perfumy, szampan i kreacje domów mody, wywołuje głębokie rozczarowanie u przybyszów, którzy odkrywają gruboskórność jego mieszkańców.
Japoński psychiatra mieszkający nad Sekwaną od 30 lat postawił diagnozę tego "paryskiego syndromu", na który składają się brudne ulice, zatłoczone wagony metra i obojętność Paryżan.
- Ludzie po przeczytaniu wielu publikacji o Francji przybywają z pozytywnymi wyobrażeniami. Nie mogą sobie więc wyobrazić agresywnego i obojętnego przyjęcia. Budzi to w nich lęk i niepokój - mówi Japończyk, który woli zachować anonimowość, by nie dopadły go media.