Po 9 miesiącach tego roku wynik operacyjny Eurolotu jest nadal ujemny – spółka ma stratę 9,7 mln zł w porównaniu ze stratą 31,2 mln zł w 2012 r. Teraz jednak zaczyna się najtrudniejszy sezon dla linii lotniczych, tradycyjny „dołek" w przewozach w naszym regionie, stąd na koniec roku prognozowana jest strata w wys. ok 13 mln zł.
Wyniki byłyby dużo lepsze, gdyby Eurolot nie miał „podwójnej" floty – bombardierów Q 400 oraz ATR. Prezes spółki Mariusz Dąbrowski miał nadzieję, że uda się je sprzedać jeszcze przed końcem 2012 r. – Wszystko było przygotowane, ale klient w ostatniej chwili się wycofał. Teraz jednak mam nadzieję, że jeszcze przed końcem roku ostatecznie pozbędziemy się tych maszyn – mówi.
Przychody Eurolotu wzrosły w III kw. o ponad 17 proc., a koszty spadły o 13 proc. Wypełnienie samolotów wzrosło do 73 proc., zysk na pasażera zwiększył się o 60,5 proc.
W ubiegłym roku ruszyły połączenia z samodzielnej siatki Eurolotu, np. Gdańsk – Amsterdam, które po okresie rozruchu okazały się źródłem przychodów i zysku. – Przychody rosną książkowo i widać jak na dłoni, że strategia rozwoju w regionach wypaliła w pełni, czy to w postaci połączeń takich jak Gdańsk – Wrocław, czy latania np. do Chorwacji – mówi prezes Eurolotu. I dodaje, że wyniki październikowe są także zadowalające. – Udało nam się mocno obniżyć koszty, w tym także płacowe. Pod koniec tego roku Eurolot będzie zatrudniał poniżej 300 osób, ponieważ niektórym pracownikom kończą się umowy terminowe – dodaje.
Wyższe przychody wynikają m.in stąd, że skończyła się wojna cenowa na polskim rynku, marka Eurolotu stała się bardziej rozpoznawalna, a obsługa bombardierów jest tańsza niż w przypadku ATR. Prezes Dąbrowski nie widzi zagrożenia dla Eurolotu ze strony Ryanaira, który zapowiedział latanie z Modlina do polskich portów regionalnych.