Epoka polskiego węgla nieubłaganie się kończy. Mijający 2025 rok wyznaczył w dziejach polskiej energetyki znaczącą cezurę: choć nie dysponujemy, oczywiście, danymi z całego roku, wiemy jednak, że minionego lata po raz pierwszy w historii odnotowaliśmy moment, w którym udział węgla w produkcji energii elektrycznej spadł poniżej 50 proc. (do 45,2 proc., co oznacza ponad 10-proc. spadek w porównaniu z poprzednim rokiem). Stało się to w II kwartale br., a jednocześnie – w czerwcu – odnawialne źródła energii (OZE) odpowiadały za 44,1 proc. całkowitej produkcji energii elektrycznej, podczas gdy źródła węglowe – oparte na węglu kamiennym i brunatnym – odpowiadały za 43,7 proc.
Można tu wskazywać, że dane dotyczą okresu letniego, pomijają zatem produkcję energii cieplnej – i że w skali całego roku węgiel może się jeszcze „odbić”. Ale trend wydaje się być oczywisty. Potwierdza go także przedstawiony w grudniu 2025 r. projekt aktualizacji Krajowego Planu na rzecz Energii i Klimatu do 2030 r. z perspektywą do 2040 r. Zawiera on dwa scenariusze – tzw. ambitny oraz rynkowo-techniczny.
O ile ten drugi jest raczej zachowawczą taktyką odpowiadania na bieżące wyzwania, o tyle pierwszy pokazuje, w jaką stronę polska energetyka będzie zmierzać przez kilka kolejnych lat. Zakłada m.in., że węgiel będzie w 2030 r. odpowiadać za 22 proc. produkcji energii elektrycznej, co oznaczałoby coroczne spadki udziału tego surowca w miksie energetycznym w przedziale od 5 do 10 proc. W tym samym czasie udział OZE w miksie ma urosnąć z 43 do 59 proc., a – za sprawą obniżek cen technologii w branży OZE – koszty produkcji miałyby spadać: o 11 proc. do 2030 r. i 31 proc. do 2040 r. W ciągu pięciu lat produkcja energii z OZE miałaby się podwoić.
Czas strategicznych decyzji
KPEiK pojawia się z półrocznym opóźnieniem, podobny poślizg mają prace nad aktualizacją Polityki energetycznej Polski do 2040 r. (PEP2040). Resort energii chce w nadchodzącym roku nadrobić zaległości, wydłużając też strategiczną perspektywę dokumentu. – Strategia polityki energetycznej państwa to jest nasze kolejne zobowiązanie i chciałbym, abyśmy od nowego roku rozpoczęli prace nad polityką energetyczną państwa do 2050 r., także z udziałem strony społecznej – zapowiadał minister energii Miłosz Motyka w połowie grudnia. – Nasza strategia będzie wyważona: odważna, ale i rozważna, realizująca interesy sprawiedliwej transformacji – dodawał.
Jeśli autorzy strategii rzeczywiście chcą realizować filozofię „Bogu świeczkę, diabłu – ogarek”, czyli dynamicznie transformować energetykę w sposób bezbolesny dla końcowego konsumenta (czytaj: wyborcy), czeka ich niemałe wyzwanie. Można przypuszczać, że logika stojąca za tymi zapowiedziami jest dosyć prosta: produkcja energii w OZE jest tańsza, choćby dlatego, że nie jest obciążona kosztami wykupu pozwoleń na emisje CO2. Im więcej OZE na rynku, tym więcej taniej energii – a cały proces pozostaje stosunkowo niezauważalny dla konsumenta. To pozwala szefowi resortu energii zakładać, że ceny w taryfach na 2026 r. „będą jeszcze niższe (niż te, które obowiązywały w IV kw. br. – przyp. red.) i zbliżone do poziomu 500 zł/MWh”, co pozwala porzucić politykę mrożenia cen energii.