Za wzrost kosztów prądu w Polsce odpowiadają zaniechania transformacji czy zbyt szybko galopująca polityka klimatyczna?
Narracja o „galopującej" polityce klimatycznej – a coraz częściej ją słyszę – jest, mówiąc delikatnie, nieuczciwa. To nie żaden galop: to trend, który może nieco przyśpieszył w ostatnich sześciu–siedmiu latach, ale trwa od 15 lat. To wtedy, w 2007 r., śp. prezydent Lech Kaczyński i premier Jarosław Kaczyński postanowili nie wetować na szczycie Rady Europejskiej pierwszego unijnego pakietu klimatycznego, znanego potem pod nazwą „3x20". I żeby była jasność: postąpili słusznie, choć ich własny obóz polityczny do dziś strasznie się tej decyzji wstydzi.
Później było przyśpieszenie – od 2015 r. i porozumienia paryskiego wynegocjowanego przez rząd PiS. Jego konsekwencją jest cel neutralności klimatycznej dla Unii Europejskiej do 2050 r. i – prowadzący do niego – wyższy, co najmniej 55-proc., cel redukcji emisji CO2 do 2030 r. I na jedno, i na drugie zgodziły się obecne polskie władze w 2019 i 2020 r. Pytanie jednak zasadnicze: czy podejmując te zobowiązania, traktowano je serio? I czy robiono cokolwiek, by je rzetelnie wypełnić? Niestety, odpowiedź brzmi: „nie". A przecież, pozostając przy metaforze z galopem: jak się stanęło do „Wielkiej Warszawskiej" na Służewcu, trudno się oburzać, że skala wyzwania jest większa niż w szkółce jeździeckiej. W ciągu tych 15 lat wiele państw UE – Hiszpania, Grecja, kraje bałtyckie, kraje Grupy Wyszehradzkiej – w działaniach na rzecz klimatu zrobiło kolosalny postęp: postawiły na szybki rozwój energetyki odnawialnej, zdecydowane odchodzenie od węgla, niektórzy – na atom. My ten czas zmarnowaliśmy, a ostatnie siedem lat to już głównie dramatyczne cofanie się. Najlepszy przykład – ustawa odległościowa przekreślająca rozwój lądowej energetyki wiatrowej. Zamiast odpowiedzialnie wychodzić z węgla, rządzący nieodpowiedzialnie opowiadali, że mamy go na 200 lat. Stracono czas i ogromne środki wpływające cały czas do polskiego budżetu: z samego systemu handlu uprawnieniami do emisji CO2 (EU ETS) było to minimum 60 mld zł, z czego 28 mld zł tylko w 2021 r.
Niezależnie od tego proponuje pan korektę ETS. Na czym ona ma polegać?
W Parlamencie Europejskim zgłosiłem poprawkę, która wyklucza instytucje finansowe – banki czy fundusze inwestycyjne – z tego rynku. Udział w nim byłby ograniczony do podmiotów, które albo – jak firmy energetyczne, ciepłownicze, energochłonne – kupują uprawnienia na własny użytek, albo w imieniu i na potrzeby tych przedsiębiorstw. Nawet bowiem jeśli system ETS odpowiada dziś w Polsce – jak wyliczyli niezawodni eksperci Forum Energii – za jedynie 23 proc. rachunku za prąd, warto przeciwdziałać ryzyku spekulacji na tym rynku, negatywnie rzutującym na ceny uprawnień.