Ekonomiści obawiają się, że niemieckie firmy będą nadal miały kłopoty, w sytuacji gdy państwo przestanie pobudzać popyt dodatkowymi wydatkami, a inwestycje na świecie będą rosły równie ospale jak obecnie.
O trudnej sytuacji gospodarczej Niemiec świadczy też poziom inflacji, która zwykła rosnąć wraz z ożywieniem. Jak podał wczoraj Federalny Urząd Statystyczny, w 2009 roku inflacja wzrosła o 0,4 proc. To najniższy skok od zjednoczenia Niemiec, które także przyniosło recesję. Podwyżek cen nie byłoby wcale, gdyby nie wyższe ceny energii, podróży lotniczych i pakietów wakacyjnych.
Na razie Niemcy oczekują w tym roku 1,2 – 1,5 proc. wzrostu PKB. Niemniej jednak nadal te prognozy mogą się okazać nieaktualne, bo najbardziej niepokojąca jest stagnacja gospodarcza w ostatnim kwartale, gdy inne kraje Europy mogły już pochwalić się wyraźnym wzrostem PKB.
Zdaniem ministra finansów Wolfganga Schaeuble wzrost o 1,2 proc. to bardzo ostrożna prognoza, która może zostać zrewidowana. Ekonomiści coraz częściej mówią o możliwości recesji o „podwójnym dnie”.
Niepokojący jest spadek eksportu o 14,9 proc. w całym roku. Tyle że taki wynik nie szokuje, ponieważ Niemcy wyspecjalizowali się w eksporcie inwestycyjnym, zwłaszcza maszyn i urządzeń, na które w kryzysie popytu nie ma. Podobnie może być również w tym roku, zwłaszcza że i w Chinach władze wyraźnie chłodzą gospodarkę. A to Chińczycy właśnie byli największym odbiorcą niemieckiego eksportu inwestycyjnego, eksport zaś miał pomóc Niemcom wydobyć się z recesji. W 2009 roku popyt na import inwestycyjny na świecie spadł o 20 proc. – Nie ma co liczyć, że pojawi się wyraźne ożywienie w 2010 roku – mówi Jorg Kramer, główny ekonomista Commerzbanku. A eksport ma 40-proc. wkład w niemiecki PKB.