Od przyszłego poniedziałku tysiące polityków, urzędników i ekspertów z całego świata będą radzić na indonezyjskiej wyspie Bali, jak zapobiec ociepleniu klimatu. Unia chce, by był to początek poważnych negocjacji, które w ciągu kilku lat doprowadzą do nowego międzynarodowego porozumienia. Ma ono zastąpić ważny do 2012 r. protokół z Kioto.

– Nasze pokolenie musi wziąć odpowiedzialność za walkę ze zmianą klimatyczną – mówił wczoraj w Brukseli Stavros Dimas, unijny komisarz ochrony środowiska. Cel jest jasny: temperatura na świecie nie może być w dłuższym okresie wyższa o więcej niż 2 stopnie Celsjusza niż w czasach sprzed rewolucji przemysłowej, czyli w 1850 r. Na razie jest wyższa o trzy czwarte stopnia, ale – jak twierdzą międzynarodowi eksperci – jeśli obecny model rozwoju gospodarczego się nie zmieni, to do końca wieku zrobi się jeszcze cieplej. W najlepszym wypadku o 1,8 stopnia, w najgorszym – o 6 stopni. To może oznaczać konieczność ograniczenia emisji dwutlenku węgla – głównego gazu wywołującego efekt cieplarniany – nawet o 80 proc. do 2050 r.

Co do tego, że robi się zbyt ciepło, wszyscy są zgodni. Ale jak temu zapobiec i kto ma ponosić ciężar wyrzeczeń, zgody już nie ma. Na razie obowiązuje protokół z Kioto, którego sygnatariusze zobowiązali się do łącznej redukcji CO2 o 5,2 proc. w okresie 2008 – 2012 w porównaniu z rokiem bazowym, czyli 1990. Różnie rozłożono ciężary. Niektóre kraje, jak Portugalia, mają prawo do zwiększenia emisji. Polska musi je zmniejszyć o 6 procent.

Problem jednak w tym, że najwięksi truciciele, jak np. USA, protokołu nie ratyfikowali. Amerykańska administracja tłumaczy, że nie będzie ograniczać rozwoju gospodarczego, skoro do protokołu nie przyłączają się Chiny czy Indie. Ekologowie mają nadzieję, że ewentualna zmiana władzy na Kapitolu doprowadzi do zmiany decyzji. W ostatni poniedziałek o przyłączeniu do protokołu z Kioto poinformował premier Australii.

Protokół z Kioto to dopiero początek drogi. W Bali zaczną się rozmowy o kolejnym porozumieniu, które – według UE – powinno zawierać zobowiązania jeszcze głębszej redukcji emisji przez kraje rozwinięte. Sama UE już złożyła obietnice. Chce do 2020 r. ograniczyć emisję dwutlenku o kolejne 20 proc. W porównaniu z 1990 r. emisja CO2 w UE zmniejszyła się o 7,4 proc., mimo że produkt krajowy brutto wzrósł w tym czasie aż o 35 proc. – Pokazaliśmy, że można przerwać tradycyjny zaklęty krąg, w którym wzrost gospodarczy zawsze się wiązał z większymi emisjami CO2 – argumentował unijny komisarz. Bruksela będzie przedstawiała kolejne propozycje dotyczące ograniczeń dla transportu lotniczego i producentów samochodów.Europejscy producenci dumni są z unijnych ambicji, ale boją się, że przemysł przeniesie zakłady do krajów rozwijających się, gdzie zobowiązania redukcji emisji nie obowiązują. Unijnym przedsiębiorcom nie podoba się też cel wytwarzania do 2020 r. 20 proc. zużywanej w UE energii ze źródeł odnawialnych. – To jest po prostu nierealne – mówił Ernest-Antoine Seilliere, prezes Business Europe, największej unijnej federacji przedsiębiorstw prywatnych. W zamian przedsiębiorcy proponują nacisk na zmniejszenie konsumpcji. Według nich w sektorze mieszkaniowym w skali UE technologie energooszczędne mogą do 2020 roku przynieść redukcję CO2 nawet o 9 proc.