Prywatna firma Concord Power Nordal zamierza wybudować połączenie między planowanym rurociągiem na północy Niemiec a granicą Polski. Nie chodzi o jeden gazociąg więcej, ale o dostawy do naszego kraju rosyjskiego gazu z Niemiec, dokąd dotrze on gigantycznym gazociągiem przez Bałtyk. Gazociąg podmorski Nord Stream ma kosztować 7,4 mld euro, a rosyjski Gazprom wraz z niemieckimi firmami E.ON i BASF oraz holenderską Gasunie chce go wybudować, choć inne kraje nadbałtyckie wskazują na zagrożenia dla środowiska. Eksperci są zgodni, że tak wysokie koszty budowy będą musiały znaleźć odzwierciedlenie w cenie gazu dostarczanego przez Bałtyk. Zatem surowiec transportowany w ten sposób będzie droższy od tego, jaki przesyłany jest drogą lądową. Polska obecnie sprowadza dwie trzecie gazu od Gazpromu (pośrednio i bezpośrednio). Surowiec dociera rurociągami lądowymi przez Białoruś i Ukrainę i jest to powszechnie uznawana za najtańszą droga transportu.
Nie wiadomo, jak dużo gazu płynąć miałoby do Polski nowym łącznikiem, który chce wybudować Concord Power Nordal. Z dokumentów, które strona niemiecka przesłała w tej sprawie do wojewody zachodniopomorskiego, wynika, że może on dostarczać nawet 20 mld m sześc. rocznie, czyli o 6 mld więcej, niż teraz zużywa Polska. Gdyby rzeczywiście gazociąg miał być tak duży, to może być sygnał, że za kilka lat – po wybudowaniu Nord Stream – Rosjanie będą chcieli wykorzystać go do transportowania gazu do naszego kraju. Polska ma z Gazpromem kontrakt, który wygasa po 2023 r. Budowa łącznika w rejonie Szczecina może spowodować, że w wątpliwość zostanie podany projekt terminalu gazu skroplonego w Świnoujściu, dzięki któremu Polska ma przynajmniej częściowo uniezależnić się od dostaw z Rosji. Poza tym w ramach poprawy bezpieczeństwa zaopatrzenia zaplanowano też budowę gazociągu z Danii do polskiego wybrzeża – w okolicy Niechorza. Władze Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa, odpowiedzialnego za wykonanie obu projektów, do tej pory zapewniały, że powstaną. Choć być może z opóźnieniem – czyli w 2012 – 2015 roku.
Propozycja niemieckiej firmy to powrót do pomysłu sprzed dziewięciu lat, który miały niemiecki Ruhrgas i Bartimpex Aleksandra Gudzowatego. Wówczas chodziło o budowę łącznika Bernau – Szczecin. Miał on transportować 2 – 5 mld m sześc. gazu rocznie. A przez obu inwestorów był przedstawiany jako najlepszy i najszybszy dla Polski sposób dywersyfikacji dostaw gazu. Ówczesny rząd Jerzego Buzka miał zupełnie inną opinię w tej sprawie i zablokował ten plan. Za dywersyfikację uznawał bowiem budowę gazociągu najpierw do Danii, a w dalszej perspektywie do Norwegii. Dlatego też zawarto dwie umowy na dostawy gazu z tych kierunków, żadna jednak nie weszła w życie, bo zablokował je następny lewicowy rząd. Plan Bartimpeksu i Ruhrgasu też nie został zrealizowany, choć gdy Leszek Miller został premierem, szef niemieckiej firmy na spotkaniu z polskimi dziennikarzami oficjalnie mówił, iż liczy na jego przychylność. Władze PGNiG próbowały wraz z inną niemiecką firmą – VNG – zrealizować koncepcję łącznika, ale ostatecznie obie strony zrezygnowały.
Teraz trudno się spodziewać, by szefowie PGNiG postanowili wybudować przedłużenie planowanego rurociągu od granicy do Szczecina i nawiązać współpracę z Concord Power Nordal. Wczoraj prezes polskiej spółki Michał Szubski przebywał za granicą, więc nie wiadomo, jaką ma opinię o niemieckim projekcie. Gdyby jednak Rosjanie zdecydowali się po oddaniu do użytku Nord Stream zamknąć na przykład biegnący przez nasz kraj gazociąg jamalski, z którego PGNiG odbiera gaz, to polska firma może zostać zmuszona wręcz do wybudowania polskiego odcinka od granicy do Szczecina. Choćby po to, by móc odbierać zakontraktowany u Rosjan gaz.
Nawet jeśli Concord Power Nordal nie wybuduje rurociągu do polskiej granicy w ciągu najbliższych dwóch – trzech lat, to mając odpowiednie pozwolenia, będzie mogła wrócić do tej koncepcji. Samo ułożenie takiego rurociągu można wykonać w ciągu nawet kilku miesięcy.