Na taśmie montażowej w fabryce Boeinga w Everett pod Seattle stoi teraz pięć dreamlinerów. To one wkrótce polecą w testowe rejsy. Wokół maszyn uwijają się monterzy, a tuż obok dziesiątki inżynierów sprawdzają na komputerach, czy każdy zamontowany element działa prawidłowo. Szósta maszyna wjedzie na taśmę za miesiąc.
Pierwszy 787 to ten sam, który z wielką pompą wytoczył się z hangarów w lipcu 2007 r. Wtedy był w środku pusty. Zaproszeni goście mogli podziwiać tylko piękną linię samolotu. A rzeczywiście na świecie nie ma dziś drugiej tak pięknej i oszczędnej maszyny.
Skrzydła są już w komplecie, podobnie z kadłubem. Za parę dni zostaną podłączone zbiorniki paliwa. Wtedy samolot będzie mógł „zapalić“. – To zawsze przełomowy moment – tłumaczy „Rz“ Marc Birtel, odpowiedzialny za komunikację w projekcie B787. Dopiero wtedy tak naprawdę będzie wiadomo, co jest wart cały projekt i kiedy maszyna będzie mogła wystartować. Dokładna data jest znana. Nawet godzina. Ale nikt z pracowników Boeinga nie odważy się jej ujawnić. Po serii niepowodzeń pracownicy zatrudnieni przy projekcie byli bliscy załamania. Teraz, kiedy już wiadomo, że wszystko wychodzi na prostą, każdemu pracuje się lepiej.
Szef programu 787 Pat Shanahan, którego koncern wezwał na pomoc jesienią ubiegłego roku, kiedy było już jasne, że nastąpią poważne opóźnienia w dostawach dla pierwszych klientów, tak tłumaczy, co je spowodowało: – Zazwyczaj przyczynami kataklizmów są zabójcy planet, meteory i granaty ręczne. Na szczęście zabójcy planet dotychczas się nie uaktywnili. Ale pojawił się jeden meteor. A granaty ktoś próbuje rzucać cały czas.Poważne problemy zaczęły się w II połowie 2007 r. W grudniu było wiadomo, że program opóźni się o pół roku. Dla LOT, pierwszej europejskiej linii, która ma dostać 787, to był poważny problem. Ale ważne było, by maszyna była na pewno na wiosnę 2009 r. – przed sezonem, kiedy przewozów jest najwięcej. To dlatego poprzedni zarząd pozostał przy planach uruchomienia połączenia Warszawa – Pekin, które zostało zawieszone kilka dni temu. LOT ma powrócić na tę trasę albo otworzyć nowe – do Szanghaju lub Szenzenu – kiedy tylko dolecą pierwsze dreamlinery.
Na razie wszystko wskazuje, że będzie to jesień 2010 r., ale równie dobrze może to mieć miejsce miesiąc wcześniej lub miesiąc później. – Bo co chwilę ktoś próbuje mi wrzucić granat do gabinetu – dodaje Shanahan. Koncern nie informuje oficjalnie o przyczynach kłopotów.