– To jest twarda rzeczywistość: sytuacja jest krytyczna i balansuje pomiędzy sukcesem a porażką – tak dyrektor generalny WTO Pascal Lamy określał stan genewskich negocjacji w piątek po południu, kiedy właściwie rozmowy powinny były się już zakończyć.
Więcej optymizmu wykazywał unijny komisarz ds. handlu Peter Mandelson, który przed spotkaniem przedstawicieli siedmiu największych światowych eksporterów (Australii, Brazylii, UE, USA, Japonii, Indii i Chin) mówił, że „potrzebny jest już tylko jeden ostatni wysiłek, aby domknąć umowę”.
Późnym popołudniem zaczęto jednak mówić o przełomie i rozmowy trwały nadal. Wieczorem mieli rozmawiać jeszcze ze sobą wszyscy delegaci. To, czy ostatecznie negocjacje się powiodły czy nie dały efektu, miało być oczywiste w sobotę rano.
Do przedyskutowania zostało jeszcze wiele spraw, a nerwy wszyscy mieli napięte jak postronki. Wczoraj wielkim zaskoczeniem było nagłe usztywnienie stanowiska Hindusów – minister handlu tego kraju Kamal Nath jeszcze dwa dni temu był pełen optymizmu. Tyle że i on złożył mnóstwo obietnic zagranicznym inwestorom produkującym w Indiach. Między innymi gwarantował utrzymanie ceł na wyroby przemysłowe podobne do produkowanych w kraju. Tymczasem na otwarcie indyjskiego rynku artykułów przemysłowych naciskają już nie tylko państwa uprzemysłowione, ale również Chiny.
50 mld dolarów o tyle wzrosłaby wartość światowego handlu w przypadku sukcesu negocjacji w ramach rundy z Dauhy