Szwedzki rząd i kilka godzin później fiński powiedziały wczoraj „tak” projektowi kontrowersyjnego gazociągu biegnącego przez Bałtyk. W projekt inwestuje konsorcjum Nord Stream, w którym udziały mają rosyjski Gazprom, niemieckie BASF-Wintershall i E.ON oraz holenderska Gasunie.
– Zgadzamy się, by konsorcjum przeciągnęło dwa rurociągi przez wody międzynarodowe w obrębie szwedzkiej strefy ekonomicznej Bałtyku – oświadczył szwedzki minister ochrony środowiska Andreas Callgren. Gazociąg o długości 1200 km ma biec z rosyjskiego Wyborga do niemieckiego Greifswaldu.
Szwedzki rząd wydał pozwolenie na budowę gazociągu po 23 miesiącach rozpatrywania projektu przez różne instancje i wprowadzeniu do niego niezbędnych poprawek, by inwestycja ta mogła spełniać wymogi ekologiczne. Przeciwko gazociągowi protestują głównie organizacje ochrony środowiska. Chodzi im o zalegające na dnie Bałtyku broń chemiczną i miny, a także zakłócenia w życiu flory i fauny morskiej.
By zmniejszyć ryzyko uszkodzenia łowisk w Bałtyku, zawarto porozumienie, m.in. ze Szwedzkim Związkiem Rybaków, że gazociąg na terytorium rezerwatu Bornholmsdjupet nie będzie budowany w okresie tarła dorszy.
Decyzja Szwecji, przez której strefę ekonomiczną ma przebiegać 500 km rury, spotkała się z ostrą krytyką Partii Zielonych. Jej rzecznik Peter Eriksson ocenił, że rząd stchórzył, nie postawiwszy konsorcjum twardych żądań, by przedstawiło alternatywny projekt gazociągu na lądzie. – To oznacza wielkie szkody dla Bałtyku – komentował Eriksson.