Władimir Putin wezwał we wtorek na dywanik Nikołaja Tokariowa prezesa Transneft - koncernu mającego monopol na eksport rosyjskiej ropy. W zamieszczonym na stronie Kremla stenogramie ze spotkania, Putin nie krył irytacji. „To co się stało z rurociągiem Przyjaźń to dla nas poważna strata tak materialna, gospodarcza jak i naszej reputacji" - mówił Putin i zażądał od prezesa wyjaśnień, jak zanieczyszczona chlorkami organicznymi ropa (normy przekroczone kilkadziesiąt razy!) mogła dostać się do naftociągu.
Czytaj także: Wstrzymane dostawy brudnej rosyjskiej ropy do rafinerii w Polsce
Prezes Tokariow winę zrzucił na punkt przyjęcia (terminal) w Samarze, który odbiera ropę od kilku małych dostawców. Wyjaśnił, że większość ze 150 punktów przyjmujących na terenie Rosji ropę do „Przyjaźni" należy do wielkich koncernów i to one kontrolują jakość, jednak jest kilkanaście miejsc, tak jak w Samarze, gdzie robią to prywatne, nieduże firmy, na podstawie umowy z Transneft. - To co się stało w Samarze to jest czystej wody oszustwo; złamano wszelkie normy i wymogi jakościowe - mówił prezes koncernu, który przed zagranicznymi odbiorcami odpowiada za jakość dostarczanej ropy.
Czytaj także: Brudna ropa dopłynęła do Polski
Sam się do winy nie poczuwa. Stwierdził, że trzeba zmienić system kontroli, bo widać, że koncerny naftowe sobie z tym nie radzą. Gazeta Kommersant ustaliła, że miejscem, które może odpowiadać za zanieczyszczenie, może być laboratorium rurociągu Przyjaźń i samego Transneft, do którego trafiają wszystkie - już raz skontrolowane, próbki ropy. Dopiero po analizie w tym laboratorium i wydaniu zgody, ropa może zostać dołączona do Przyjaźni. Próbki są przechowywane więc można łatwo ustalić kto przepuścił brudny surowiec. Pod warunkiem, że chce się to wiedzieć...