Podjechał na poziom odlotów, gdzie wybrane pojazdy mogą parkować dłużej. Za szybą ma tabliczkę: Rolls-Royce Cars. Paparazzi czekający na znane osobistości na mój widok opuszczają jednak aparaty, mimo że zdołałam znaleźć okulary przeciwsłoneczne i poudawać, że jestem kimś bardzo ważnym.
Bez ostentacji
W tym „segmencie" samochodowego biznesu najważniejsza jest dyskrecja. Klienci najbardziej luksusowego na świecie producenta samochodów lubią się czasami pokazać, ale na własnych warunkach. Za auto zapłacili od 350 tysięcy euro wzwyż. Cena nie ma górnej granicy. Złote klamki? Proszę bardzo. Gavin Hartley, szefujący działowi Bespoke (w wolnym przekładzie: szycie na miarę), będzie jednak przekonywał zamawiającego, że złote klamki nie są dobrym pomysłem, bo złoto jest zbyt miękkie. Ale już złoty Spirit of Ecstasy bez problemu: 50 tys. funtów dopiszą do ceny głównej.
– Kiedy oczekiwania są wyjątkowe, negocjujemy i dochodzimy z klientem do porozumienia. Tylko kwestie bezpieczeństwa i technologii nie podlegają dyskusji. Różowy rolls z limonkowymi obiciami? Jeździ na wschodzie Europy – mówi Hartley.
Na luzie, przy kawie
W fabryce na linii produkcyjnej wszystko jest przykręcane i składane ręcznie. Każde auto na oddzielnym wózku. Nie słychać syku spawarek, stuku, pisku przesuwającej się taśmy, czyli hałasu typowego dla hali, w której produkuje się auta. Każdy pracuje w swoim rytmie. Jeśli ma problem albo wątpliwości, omawia je przy barowych stolikach, przy kawie.
Gdy bawarski koncern BMW kupił pod koniec XX w. markę Rolls-Royce, wiadomo było, że Niemcy muszą zrobić wszystko, aby podkreślić jej brytyjskość. Gdyby to się nie udało, RR byłby tylko jeszcze jednym luksusowym autem.