Polski rynek atakowany jest przez największych przewoźników. Oprócz Emirates i Qatar Airways do cenowej licytacji przyłączyły się ostatnio niemiecka Lufthansa, Austrian Airlines i KLM. Coraz odważniejsze są oferty z „szalonej środy " LOT. W tych ostatnich są dobre ceny na przeloty za ocean z kilku polskich miast, ale brakuje tanich ofert na loty do Pekinu, tam dreamlinery latają wypełnione niemal do ostatniego miejsca.
Do promocyjnej fali postanowił się przymierzyć na polskim rynku także Air France, ale „okazyjny" bilet na trasie Warszawa – Paryż w jedną stronę i tylko z bagażem podręcznym za 292 złote to nieporozumienie, kiedy przy nawet niewielkim wysiłku w LOT i Lufthansie można znaleźć możliwość przelotu w dwie strony (u niemieckiego przewoźnika z przesiadką we Frankfurcie bądź Monachium) za nieco ponad 400 zł, i bez ograniczeń bagażowych.
Za 2 tys. zł do Tokio
Dziś nie ma już tylu okazji, jak zimą 2013 roku, gdy do Polski wchodziły linie Qatar Airways i Emirates, i np. na Malediwy można było polecieć za 1500 złotych. Dzisiaj taka podróż jest o ponad 1000 złotych droższa.
Tyle że wówczas był sezonowy dołek, a teraz jest szczyt przewozowy. Dlatego np. bilet z Warszawy do Montrealu tańszy o 200 zł niż zimą (np. Lufthansą w cenie 1797 zł), można uznać za dobrą ofertę. O tyle samo staniał bilet do Dubaju (Emirates, Qatar Airways), czy Japonii (Finnairem i Lufthansą) – za mniej niż 2,5 tys. zł do Osaki i Nagoi i nieco ponad 2 tys. zł do Tokio. W LOT mniej więcej o tyle samo staniały bilety do Nowego Jorku (do 1835 zł).
Nie można już jednak polecieć np. do Bangkoku za 1500 złotych – a taką cenę do niedawna oferowały ukraińskie linie Ukraine International. Inna sprawa, że przesiadka w Kijowie nie jest zbyt atrakcyjna. Za bilet do Bangkoku zapłacimy teraz 1985 zł (Austrian Airlines).