Rada nadzorcza Orlenu w środę powołała Igora Ostachowicza na członka zarządu koncernu. Nominacja zaskakuje, bo do tej pory Ostachowicz był podsekretarzem stanu w Kancelarii Premiera, gdzie odpowiadał za PR rządu i kreowanie wizerunku samego Donalda Tuska. Zaufany współpracownik premiera szybko z polityki przeskoczył do państwowego biznesu.
Do zarządu Orlenu Ostachowicz został powołany na wniosek Ministerstwa Skarbu Państwa, największego akcjonariusza koncernu. Może tam zarabiać ponad 160 tys. zł miesięcznie (z premiami itp.) – tyle w ub.r. wyniosły zarobki najniżej opłacanego członka zarządu paliwowego giganta.
W MSP przekonują, że decyzja nie ma związku z polityczną przeszłością Ostachowicza, a chodzi wyłącznie o jego „wieloletnie doświadczenie i unikalne kompetencje".
Jednak sami politycy PO mają w tej sprawie wątpliwości. Wicemarszałek Sejmu Elżbieta Radziszewska przyznała w Radiu RMF FM, że czuje się „trochę zażenowana" powołaniem Ostachowicza. Z kolei wiceminister spraw zagranicznych Rafał Trzaskowski nie ukrywa, że wysokie zarobki „budzą kontrowersje".
Eksperci nie uważają jednak, że rządowe fotele są trampoliną do biznesowej kariery, to coś złego. Jeremi Mordasewicz z PKPP Lewiatan twierdzi, iż skoro polityków kuszą prywatne firmy, to równie dobrze mogą to robić spółki państwowe. Tym bardziej że w Europie Zachodniej i w USA byli politycy w biznesie to standard.