Odpowiedzią amerykańskich władz na kryzys finansowy z ostatnich lat miało być radykalne zaostrzenie regulacji w tym sektorze. Symbolem tej regulacyjnej burzy była ustawa Dodda-Franka podpisana przez prezydenta Baracka Obamę w lipcu 2010 r.
Ale banki i inne instytucje finansowe nie tracą nadziei, że niektóre postanowienia tego prawa da się jeszcze osłabić. Furtką dla takich zmian mogą być umowy o wolnym handlu, które Waszyngton zamierza w najbliższych latach podpisać. Takie porozumienia liberalizują bowiem nie tylko wymianę towarów, ale też usług.
Umowy jak koń trojański
Obecnie USA negocjują umowy o wolnym handlu z Unią Europejską (tzw. Transatlantyckie Partnerstwo Handlowo-Inwestycyjne – TTIP) oraz krajami pacyficznymi, w tym Japonią i Australią (tzw. Partnerstwo Transpacyficzne – TPP). Dodatkowo Waszyngton chce uczestniczyć w rozmowach dotyczących liberalizacji handlu usługami pod egidą Światowej Organizacji Handlu (WTO).
– Negocjacje handlowe mogą stać się swego rodzaju koniem trojańskim – ocenia Marcus Stanley z organizacji Amerykanie na Rzecz Reform Finansowych (AFR) zrzeszającej m.in. związki zawodowe oraz obrońców praw obywateli i konsumentów. Tego samego zdania jest demokratyczna senator Elizabeth Warren, zasiadająca w senackiej Komisji Bankowej. Była przewodnicząca Kongresowego Panelu Nadzorczego, monitorującego rządową pomoc dla sektora finansowego, już na początku maja ostrzegała, że instytucje z Wall Street przy okazji negocjacji handlowych będą próbowały wywalczyć ustępstwa, o które nie mogą zabiegać otwarcie.
Organizacje reprezentujące sektor finansowy argumentują, że nie walczą o osłabienie regulacji, tylko o ujednolicenie reguł gry na szczeblu międzynarodowym. – Liberalizacja handlu usługami finansowymi jest często niesłusznie zrównywana z deregulacją – skarżyła się niedawno SIFMA, największa organizacja lobbingowa z Wall Street.