JP Rekin

Pożera konkurencję bezwzględnie, atakując najsłabsze punkty upatrzonej ofiary. Obojętne, czy jest to inny bank, czy finanse kraju, jak ostatnio było z Polską. W ten sposób przez dziesięciolecia JP Morgan Chase zbudował imperium bankowe, którego aktywa przekraczają dzisiaj bilion dolarów

Aktualizacja: 19.12.2008 23:54 Publikacja: 19.12.2008 23:26

JP Rekin

Foto: EAST NEWS

Ten pęd do wielkości to spuścizna po założycielu bankowej dynastii. I być może, gdyby John Pierpont Morgan żył dzisiaj, reguły czyszczenia amerykańskiej i światowej bankowości byłyby znacznie bardziej przejrzyste niż te, które stosuje dzisiaj amerykański bank centralny – Fed.

Jedno jest pewne. Morgan z pewnością łatwiej uporałby się z kryzysem kredytowym, jaki nęka światową gospodarkę. Nie był uwikłany politycznie i nie musiał szukać posady, bo pracował u siebie. Był natomiast autorytetem, jakich dzisiaj brakuje w światowej gospodarce. Kiedy pojawił się na Wall Street, panował tam chaos, w którym powstające ośrodki finansowe w kraju walczyły ze sobą, a obyczaje panujące przypominały czasy kolonializmu. Kiedy odchodził, zostawił sprawnie funkcjonujący świat finansów potrafiący ze sobą współpracować i najszybciej rozwijającą się gospodarkę na świecie. Dzisiaj wspomina się go jako bohatera, eksperta, bezwględnego rabusia i genialnego finansistę.

[srodtytul]Pionier za biurkiem[/srodtytul]

Założycielem dzisiejszego JP Morgan Chase jest urodzony w 1837 roku John Pierpont Morgan uznany za pioniera amerykańskiej bankowości. Jego firma odegrała kluczową rolę przy powstaniu takich gigantów amerykańskiej gospodarki, jak General Electric Company, United States Steel Corporation, General Motors Corporation. Wszystko, co robił, miało być wielkie i to nie tylko w przyszłości, ale od razu.

Sam był synem bankiera inwestycyjnego, który operował głównie w Wielkiej Brytanii. Wykształcenie odebrał w amerykańskiej kuźni kadr – Bostonie, ale i w Niemczech. Praktykował jako księgowy w nowojorskim Duncanie, potem w Sherman and Company. W 1867 roku jako 20-latek kursował między londyńskim biurem ojca a USA, upychając na siłę amerykańskie obligacje brytyjskim bankierom. Obligacje te były obciążone znacznie wyższym ryzykiem, niż podobne papiery emitowane przez rządy europejskie, tyle że Morgan był znacznie bardziej przedsiębiorczy niż urzędnicy Starego Kontynentu.

Dziesięć lat później został partnerem w Drexel, Morgan and Company. Po 30 latach z nazwy zniknął Drexel, a firma przeorganizowała się i zmieniła nazwę na JP Morgan and Company, jednocześnie stając się jednym z najpotężniejszych banków inwestycyjnych na świecie. To Morgan sfinansował fuzję Federal Steel Company i Carnegie Steel, aby mogła powstać US Steel Corp. Zaś dzięki bliskim kontaktom z brytyjską bankowością dostarczał stałego dopływu kapitału, napędzając rozwój amerykańskiej gospodarki.

Taki układ zapewnił mu miejsce w radach nadzorczych i zarządach firm, którymi i tak kierowałby z zewnątrz. W zasięgu władzy Morgana znalazły się także amerykańskie koleje, bo stal trzeba było gdzieś dobrze sprzedać. Na samym początku tego wieku kontrolował 8 tys. kilometrów szlaków komunikacyjnych. Potęga amerykańskiego rolnictwa rozpoczęła się od stworzenia przez Morgana spółki International Harvester (dzisiaj Navistar International). A wszystkie firmy Morgana łącznie doprowadziły do ogromnego skoku technologicznego w gospodarce USA.

Sukcesy Morgana i jego władza, która była znacznie bardziej rozległa niż finansowa wartość imperium, pobudziły do działania innych gigantów finansjery w USA, którzy doszli do wniosku, że jedynym sposobem na sprostanie konkurencji będzie tworzenie gigantycznych korporacji, a najlepiej wręcz monopoli. To dlatego właśnie John D. Rockefeller stworzył giganta energetycznego Standard Oil Company, który wprowadził nieco porządku w tym wówczas chaotycznym sektorze.

Jednakże mało kto miał wówczas tak szeroki dostęp do kapitału jak Morgan. Inni przemysłowcy nie mieli więc innego wyjścia, jak sprzymierzyć się z nim lub też wpaść w sidła innych bankierów z pełni funkcjonującej już Wall Street. Poszukiwanie kapitału ciągnęło przemysł do Nowego Jorku. To dlatego pojawili się tam „król mięsa” Philip Armour czy „car kolei” Collis Huntington. W końcu lat 90. XIX wieku, aby przetrwać i się rozwijać, musieli być blisko wielkich domów inwestycyjnych.

[srodtytul]Noc w bibliotece[/srodtytul]

Pod koniec życia Morgan skupił się już wyłącznie na bankowości i ubezpieczeniach, wiedząc, że taka działalność daje mu największą niezależność. Przed śmiercią zdążył jeszcze uporać się z kryzysem finansowym, w gruncie rzeczy bardzo podobnym do obecnego.

W marcu 1907 kursy akcji na giełdzie w Nowym Jorku zaczęły gwałtownie spadać. Doszło do panicznej wyprzedaży, ale rynek po korekcie się ustabilizował. Tyle że na krótko, dając sygnał światowi finansów, że w gospodarce coś jest nie tak.

Pod koniec września JP Morgan się zorientował, że lata rozbuchanego rozwoju gospodarczego finansowanego ryzykownymi kredytami i przy kiepskim zrozumieniu bankowości inwestycyjnej doprowadziły do sytuacji, kiedy na rynku jest zbyt mało pieniędzy, aby zaspokoić popyt wszystkich chętnych. W październiku, gdy kryzys był już ewidentny, administracja się przestraszyła, że kraj wziął zbyt wysoki kredyt na finansowanie rozwoju, i zaczęła wywierać naciski na świat finansów.

Bankierzy z Wall Street wysłali wówczas Morgana do Białego Domu. Po powrocie z Waszyngtonu 70-letni wówczas bankier zaprosił do siebie na kolację najbardziej liczących się kolegów i konkurentów z Wall Street i przetrzymał ich w zamknięciu w swojej obszernej bibliotece. Polecił wyłożenie na stół bilansów banków i całe towarzystwo, odpalając jedno cygaro (naturalnie Havany) od drugiego, nawzajem przeprowadzało analizy finansów konkurencji.

Nad ranem Morgan z bezwzględnością człowieka sukcesu, nie mówiąc, że nad pozostałymi górował również wzrostem i sylwetką zapaśnika, powiedział, które banki mają zbankrutować, a które przetrwają, otrzymując przy tym wsparcie finansowe tak od pozostałych, jak i od władz amerykańskich. Wielka panika 1907 roku zdążyła jednak załamać giełdę nowojorską, rynek złota i obligacji, niemal doprowadzając do upadłości New York City, rujnując szereg banków i funduszy powierniczych. Ceny akcji spadły o ponad połowę.

Kiedy jednak do akcji wszedł Morgan i zmusił zdrowe banki do pożyczania pieniędzy, rynek odżył. W tym działaniu był znacznie bardziej efektywny niż obecny sekretarz skarbu Henry Paulson i prezes Rezerwy Federalnej Ben Bernanke razem wzięci. Wówczas gospodarka odbiła niemal natychmiast.

[srodtytul]Ile trupów w tych szafach[/srodtytul]

Tyle że wtedy w bibliotece nestora rodu każdy z bankierów potrafił doskonale zrozumieć księgi banku kolegi. Dzisiaj instrumenty finansowe, jakimi się posługuje światowa bankowość, są tak skomplikowane, że nawet najlepsze banki inwestycyjne, mimo że od wybuchu kryzysu na rynku nieruchomości w USA upłynął już rok, nadal odkrywają „trupy w szafie”. JP Morgan i jego współpracownicy mieli wówczas dostęp do bilansów wszystkich innych banków, bo byli na tym rynku niekwestionowanym autorytetem. Dlatego Morgan był w stanie odtworzyć prawdziwy ich stan.

Dzisiaj takie otwarcie jest nie do pomyślenia i to pomimo obowiązku sprawozdawczości, który wszyscy muszą wypełniać, pozornie na rynku jest dostępnych znacznie więcej informacji, niż było to kiedyś. Nie mówiąc już o technikach ich przesyłania. Wówczas był to ołówek, papier, poczta. Dzisiaj banki posiadają najlepsze systemy informatyczne, a mimo to nadal nie wiadomo, ile tak naprawdę mają złych długów, które nigdy nie zostaną spłacone.

John Pierpont Morgan zmarł w Rzymie w 1913 roku. Był bardzo bogatym człowiekiem, jego kolekcja bezcennych obrazów dała praktycznie początek Metropolitan Museum w Nowym Jorku. Jest słynny jako autor powiedzenia „Bogaci nie pytają o cenę”.

Wraz z nim odszedł mit bankowego guru, bo ani na Wall Street, ani w londyńskim City nie pojawiła się osobowość jego formatu. Wpływami nie dorównuje mu nawet inwestycyjny geniusz Warren Buffett.

[srodtytul]Polska zamiast Węgier[/srodtytul]

Mam nadzieję, że to nie my – miał powiedzieć Cezary Stypułkowski, szef JP Morgan Polska, kiedy na rynku w październiku pojawiły się informacje pochodzące z jednego z czołowych banków inwestycyjnych o wielkim zagrożeniu dla polskiej gospodarki. Okazało się jednak, że autorem najczarniejszych prognoz dla polskiej gospodarki oraz opinii, że to złoty, a nie forint, miał być walutą najbardziej zagrożoną, jest właśnie obecny w naszym kraju od 20 lat JP Morgan.

Pomimo że to Węgry zaczynały wówczas negocjować z Międzynarodowym Funduszem Walutowym pakiet pomocowy dla swojej gospodarki. Uznano również, że Polska jest jednym z krajów, które praktycznie już powinny ustawić się w kolejce po zagraniczną pomoc finansową. Zaś kiedy Węgry uzyskały wsparcie w wysokości jednej czwartej swojego PKB, a Ukrainie zagwarantowano wypłatę 14 mld dolarów, nagle na rynku pojawiły się opinie, że kasa Funduszu może okazać się zbyt szczupła, aby wystarczyło tam środków dla Polski.

– To wszystko jest kuriozalne, bardzo dziwne – powiedział wtedy „Rz” Christoph Rosenberg, dyrektor MFW na nasz region. Podkreślił, że wówczas prognoza wzrostu PKB dla Polski to nadal 3,8 proc. PKB, a nie 1,5 jak utrzymywał JP Morgan. – Ale dzisiaj tak naprawdę nikt nie jest w stanie przewidzieć, jak potoczą się wydarzenia – tłumaczył zmęczony negocjacjami w Budapeszcie Rosenberg. Kryzys, jaki wtedy rozlał się z Wall Street na rynki światowe, był początkowo wyłącznie załamaniem rynków kredytowych i wydawało się, że gigantyczny 700-miliardowy pakiet finansowy stworzony przez administrację USA nie dopuści, aby napięcia z rynku finansowego rozlały się na realną gospodarkę.

Bank jednak pozostał przy swoich prognozach, uznając, że polskie rezerwy walutowe w stosunku do krótkoterminowego zadłużenia zagranicznego są niebezpiecznie niskie, doprowadzając tym między innymi do drastycznego spadku kursu złotego. Ten raport został uznany za nieprofesjonalny i nieuczciwy, który ma na celu osłabienie złotego.

[srodtytul]Odbicie kota czy spekulacja[/srodtytul]

Wątpliwości co do intencji banku jeszcze bardziej wzrosły, kiedy się okazało, że po równie drastycznym spadku cen akcji na warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych nagle pod koniec dnia kursy akcji zaczęły rosnąć, kończąc dzień 5-procentowym wzrostem po wielodniowych głębokich spadkach. Analitycy określi to wówczas „odbiciem zdechłego kota” (zgodnie z giełdowym powiedzeniem, „że rzucony z wysoka nawet zdechły kot odbije do góry”), ale okazało się, że akcje spółek wliczanych do WIG20 za kwotę 130 mln złotych kupował tuż przed zamknięciem handlu jeden inwestor, który robił to na polecenie JP Morgan Securities. Transakcje odbyły się tak późno, że żaden inny gracz nie mógł skorzystać na wzroście cen. Jednocześnie JP Morgan zajął pozycję na rynku transakcji forward, którego wartość jest szacowana na podstawie kursów bieżących, co pozwoliło mu na osiągnięcie liczącego się zysku.

Te wszystkie wydarzenia tak zaniepokoiły Komisję Nadzoru Finansowego, że wszczęła dochodzenie, czy w całej sprawie nie doszło do manipulacji. Dzisiaj sprawą JP Morgan w Polsce zajmuje się już prokurator, a przedstawiciele banku tłumaczyli, że nie robią nic niezgodnego z prawem.

Zdaniem polskich analityków giełdowych takie transakcje nie są przestępstwem na dojrzałych rynkach kapitałowych i są zgodne z dyrektywami unijnymi. Tyle że w Polsce regulacje są znacznie ostrzejsze, a zysk JP Morgan na polskich transakcjach jest oceniany na ok. 6 mln złotych.

Można to nazwać pechem tego banku w Polsce, ale wkrótce potem doszło do potężnej kompromitacji, kiedy 11 grudnia nagle pojawiła się prognoza banku przewidująca kurs euro w Polsce na koniec 2009 roku na poziomie 2,81 złotego. Raport, po osłupieniu, w jakie wprowadził rynek, został wycofany i pojawiło się wyjaśnienie, że pomylono w nim waluty. – Dane o kursie euro w rzeczywistości dotyczą dolara – wyjaśnił szef działu komunikacji JP Morgan David Wells.

[srodtytul]Konkurenta tanio przejmę [/srodtytul]

JP Morgan zawsze był bezwzględny w tym, co robił. Konkurencja z Wall Street oskarża go o doprowadzenie do upadku banku Lehman Brothers. Uznano, że ostateczne kłopoty jednej z legend amerykańskiej bankowości i moment „odpalenia” obecnego kryzysu wiążą się z zamrożeniem przez JP Morgan 17 mld dolarów w gotówce w obligacjach, jakie posiadał Lehman w piątek 12 września. Lehman upadł w sobotę 13 września, a w poniedziałek potoczyła się lawina upadłości, gotówka zaś w mgnieniu oka wyparowała z rynków kredytowych. W sprawie tej upadłości toczy się dochodzenie prokuratorskie, a odszkodowania domagają się banki ze wszystkich kontynentów.

JP Morgan Chase od roku 1991 połknął cztery największe i najstarsze instytucje finansowe z Wall Street: Chase Manhattan Bank, Chemical Bank i Manufacturer Hanover Bank, w 2004 połączył się z Bank One, a fuzja o wartości 58 mld dolarów pozostaje rekordem na rynku. W tym czasie nastała era prezesa Jamie’ego Dimona, który został wcześniej usunięty z Citigroup przez Sanforda I. Weilla. Dimon został prezesem Bank One, a po fuzji prezesem JP Morgan Chase. I mimo że odziedziczył bank, który już był wielkim konglomeratem instytucji finansowych, bardzo ostrożnie podchodził do kolejnych połączeń.

Aż nadarzyła się w tym roku wyjątkowa okazja. „Ktoś” doprowadził do znacznego obniżenia kursu Bear Stearns w marcu 2008 roku. „Cudem” pojawił się zbawca – JP Morgan, który za pieniądze podatników, bo pożyczone od Rezerwy Federalnej 55 mld dolarów, kupił upadającego konkurenta. Transakcja przeprowadzona przy wykorzystaniu „lewarowania finansowego” do złudzenia przypominała przejęcie przez Johna Pierponta Carnegie’ego Steela i stworzenie US Steel. Dimon także wyszedł z tej transakcji jako zwycięzca – dostał pieniądze, podatnicy pozostali z ryzykiem, jakim jest obciążona ich pożyczka.

Podobną taktykę zastosował wobec banku depozytowego Washington Mutual (Wa-Mu), który przejął jesienią tego roku. Z jednym wyjątkiem – tam klientami nie były banki, czyli konkurencja, ale prywatni ludzie. To dlatego Dimon, starając się poprawić wizerunek bezwzględnego bankiera, rzucił trochę kredytów, powstrzymał przejmowanie nieruchomości przez wierzyciela, kiedy rynek rzeczywiście się załamał i uratował od bankructwa 650 tysięcy właścicieli domów. Na rynku uznano, że musiał to zrobić, bo taki był rachunek, jaki Departament Skarbu i Fed wystawiły Dimonowi za zgodę i pomoc w przejęciu Bear Sternsa i Wa-Mu. Ale Dimon i na tym zarobił, bo powstrzymał spadek kursu akcji JP Morgan, czego nie udało się na przykład Citigroup.

[srodtytul]Stołek przeszedł koło nosa[/srodtytul]

Głośnych wątpliwych transakcji w wykonaniu JP Morgan było wiele więcej. Mechanizm zawsze taki sam: rozprzestrzenianie nieprawdziwych negatywnych informacji i korzystna dla JP Morgan transakcja finansowa.

Jesienią tego roku na biurko Dimona zaczęły napływać listy z pogróżkami. OKRADŁEŚ Z PIENIĘDZY DZIESIĄTKI TYSIĘCY LUDZI. PRZYSZEDŁ CZAS ZAPŁATY! – napisał jeden z nadawców, a tekst roił się od błędów ortograficznych. W innym liście zawierającym ostrzeżenie: TO, CO WŁAŚNIE WDYCHASZ, SPOWODUJE, ŻE UMRZESZ W CIĄGU 10 DNI!, znajdował się biały proszek. Nie wiadomo, czy Dimon przeczytał którykolwiek z tych listów ani czy proszek rzeczywiście był trucizną, w każdym razie otrzymał silniejszą ochronę. Niemniej jednak to właśnie Dimon uważany jest dzisiaj w swoim środowisku za człowieka, który w największej mierze przyczynił się do złagodzenia obecnego kryzysu.

JP Morgan praktycznie nie był zaangażowany w kredyty wysokiego ryzyka na amerykańskim rynku nieruchomości (znanych jako subprime), bo jego pracownicy bardzo skrupulatnie śledzili wszystkie dokumenty i uznali ryzyko takich inwestycji za zbyt wysokie. Amerykański „Fortune” cytował Jamie’ego Dimona, który miał wówczas powiedzieć: „Natychmiast musimy się pozbyć tego produktu. Z tego jeszcze będzie wielki smród”. To polecenie zapamiętali jego pracownicy przez następne lata. Kiedy jakieś obligacje wydawały im się zbytnio związane z subprime, po prostu pozbywali się ich jak najszybciej.

Dimon miał jednak nadzieję, że historia zatoczy koło i zostanie wynagrodzony za swoją inicjatywę podczas obecnego kryzysu, a prezydent elekt Barack Obama mianuje go sekretarzem skarbu, czyli da kluczowe obecnie stanowisko w zarządzaniu gospodarką. Tak się nie stało. Nowa administracja negatywnie oceniła pazerność JP Morgan i rolę jego szefa w finansowym zamęcie na rynku. Sekretarzem skarbu zostanie kto inny.

Natomiast światowi finansów pozostała do zapamiętania jedna reguła, która się sprawdziła w poprzednich kryzysach: zanim nowe ceny akcji, obligacji, walut nie zostaną trwale ustanowione, a panika kredytowa nie opadnie, instytucje finansowe pozostaną niewzruszone wydarzeniami na rynku.

I im wcześniej zostaną ustalone nowe ceny, tym prędzej rozpocznie się odbudowa gospodarki. Nie pomogą w tym żadne pakiety pomocowe na świecie. Bo gospodarcza odnowa jak zwykle musi się rozpocząć w Ameryce.

Ten pęd do wielkości to spuścizna po założycielu bankowej dynastii. I być może, gdyby John Pierpont Morgan żył dzisiaj, reguły czyszczenia amerykańskiej i światowej bankowości byłyby znacznie bardziej przejrzyste niż te, które stosuje dzisiaj amerykański bank centralny – Fed.

Jedno jest pewne. Morgan z pewnością łatwiej uporałby się z kryzysem kredytowym, jaki nęka światową gospodarkę. Nie był uwikłany politycznie i nie musiał szukać posady, bo pracował u siebie. Był natomiast autorytetem, jakich dzisiaj brakuje w światowej gospodarce. Kiedy pojawił się na Wall Street, panował tam chaos, w którym powstające ośrodki finansowe w kraju walczyły ze sobą, a obyczaje panujące przypominały czasy kolonializmu. Kiedy odchodził, zostawił sprawnie funkcjonujący świat finansów potrafiący ze sobą współpracować i najszybciej rozwijającą się gospodarkę na świecie. Dzisiaj wspomina się go jako bohatera, eksperta, bezwględnego rabusia i genialnego finansistę.

Pozostało 94% artykułu
Banki
Psuje się portfel kredytowy dużych firm
Banki
Złota moneta-sześcian Banku Litwy robi furorę na rynku kolekcjonerskim
Banki
Nasz bank zdejmuje ciasny krawat, ale nadal jest i będzie w garniturze
Banki
RPP podjęła decyzję w sprawie stóp procentowych
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Banki
Banki już czerpią garściami z AI. Ale są też spore obawy
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką