23 mld euro muszą pozyskać największe zagraniczne banki działające w Polsce, które kontrolują prawie połowę polskiego sektora (łącznie zagraniczni inwestorzy są właścicielem 2/3 sektora).
Ta kwota to wymóg europejskiego nadzoru bankowego, który uznał, że ich kapitały są zbyt niskie. Nowe obowiązki mogą spowodować, że zagraniczne grupy będą rozważały sprzedaż polskich spółek. By je wykupić i zmienić relacje właścicielskie w polskiej bankowości, potrzeba ponad 4 mld euro.
Oficjalne zaprzeczenia
Nominalnie najwięcej gotówki – ok. 7,4 mld euro – potrzebuje UniCredit, właściciel Pekao, drugiego pod względem aktywów banku w naszym kraju. Wartość udziałów UniCreditu w Pekao wyceniana jest obecnie na 5,5 mld euro plus ewentualna 20-proc. premia za przejęcie kontroli, co i tak nie rozwiązałoby problemów UniCreditu. Ale w centrali banku, a także w hiszpańskim Banco Santander (kontroluje BZ?WBK), amerykańskim Citibanku (Bank Handlowy), odmówiono nam komentarzy bądź kategorycznie zaprzeczono, jakoby spółki matki zamierzały się pozbyć swoich polskich aktywów. Ale długo dementowano też chęć sprzedaży Kredyt Banku czy Millennium.
Spośród pierwszej dwudziestki największych banków działających w Polsce właściciele ponad 1/3 z nich mają mniejsze lub większe kłopoty finansowe. Wszystkie potrzebują dość szybkiego wzmocnienia kapitałowego. Ich pozyskanie możliwe jest poprzez np. emisję akcji czy obligacji, ale też sprzedaż swoich zagranicznych spółek, co np. próbuje robić właściciel Kredyt Banku – belgijski KBC Group czy portugalski BCP kontrolujący Bank Millennium.
Zakładając teoretycznie, że właściciele banków, które mają kłopoty, zdecydowaliby się na sprzedaż swoich polskich aktywów, i tak wystarczyłoby to na pokrycie około 60 proc. ich łącznych potrzeb kapitałowych. Stawia to dosyć wysoko Polskę jako rynek, który może dostarczyć kapitałów. Ale to na pewno nie wystarczy. Pieniędzy należałoby więc szukać na rynku akcji lub długu. Problem w tym, że w obecnej sytuacji banki to „gorący towar" i może być kłopot z uplasowaniem emisji po atrakcyjnej dla emitenta cenie – tłumaczą analitycy.