Na koniec I kwartału 2014 r. rezerwy walutowe Narodowego Banku Polskiego wynosiły 102,8 mld dolarów (312 mld zł) i w ostatnich pięciu latach niemal się podwoiły.
Wydaje się, że to dużo (tyle samo w rok wydaje państwo), ale finansowa poduszka, jaką trzyma NBP, ma dawać gospodarce bezpieczeństwo. – Rezerwy muszą pokrywać zadłużenie zagraniczne kraju zapadające w ciągu roku i 6-miesięczną wartości importu. Biorąc pod uwagę te wskaźniki, poziom rezerw w Polsce jest wystarczający – mówi Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole.
Sposób zarządzania rezerwami przez NBP prześwietliła ostatnio Najwyższa Izba Kontroli i oznajmiła, że dalsze zwiększanie ich wartości nie jest nam potrzebne. Zatrzymać przyrost nie będzie jednak łatwo, bo minister finansów musi gdzieś wymieniać euro z unijnego budżetu.
– Może sprzedawać je na rynku, ale wtedy złoty będzie się umacniał, a tego nie chcemy, zwłaszcza przez wzgląd na eksporterów. Dlatego jesteśmy skazani na przyrost rezerw – mówi Borowski.
Wyzwaniem dla banku centralnego jest zwiększenie zyskowności rezerw. NBP lokuje je w bezpiecznych obligacjach rządów: Niemiec, Stanów Zjednoczonych, Austrii czy Norwegii. A ponieważ te papiery tanieją, wycena ulokowanych w nich rezerw spada, w ciągu roku zmniejszyła się o 4,6 mld dol. Ponad miliard dolarów straciliśmy też na złocie. Łącznie wartość rezerw obniżyła się od końca I kw. 2013 r. do teraz o ponad 6 mld dol. „Rz" szacowała niedawno, że w 2013 r. NBP nie miał zysku. – To bodziec do szukania aktywów o wyższej stopie zwrotu – uważa Borowski.