Skryte pod polami ornymi, łąkami, lasami. Relikty osad, cmentarzysk, warowni, miejsc kultu. Stąpamy po nich nieświadomi skrytego bogactwa. Przepalone kamienie, polepa, zbutwiałe belki, skorupy naczyń, krzemienne narzędzia, broń, ozdoby. Niedostrzegalne, a przez to obojętne.
By je skutecznie chronić, musimy je rozumieć, wyczuwać ich specyfikę i odmienność. Ochrona zabytków archeologicznych to nie tylko regulacje prawne i pieniądze. To także przełamywanie uprzedzeń i stereotypów u postronnych, ale i u braci w wierze konserwatorskiej: architektów, historyków sztuki, konserwatorów i polityków kierujących się zasadą: czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.
Jest ich ponad 400 tysięcy, dwukrotnie więcej niż pozostałych zabytków: pałaców, dworów, spichlerzy, kościołów, kamienic, zamków. Niestety, tylko 2 proc. z tego wpisano do rejestru zabytków. Giną w ciszy, osamotnione. Dewastowane pałace czy dwory wywołują najczęściej reakcje. Ale rozorywane, rozjeżdżane spychaczami zabytki archeologiczne nie wzbudzają emocji.
[srodtytul]Jeremiada[/srodtytul]
Ostatnią deską ratunku bywa wpis do rejestru zabytków. Bowiem wykreślenie z niego wymaga zgody ministra kultury i dziedzictwa narodowego, co w znacznej mierze studzi apetyty na „rozwiązania ostateczne”, czyli zniszczenie. Tylko jak nadrobić lata zaniechań i zaniedbań? Na przykład w woj. mazowieckim od pięciu lat nie wpisano do rejestru żadnego obiektu archeologicznego.