Nie zatrzymamy pociągu transformacji energetycznej

Przykład kopalni Turów, która stała się obiektem polsko-czeskiego konfliktu, pokazuje, jak kończy się brak konkretnej strategii dla aktywów węglowych – mówi Filip Elżanowski, ekspert w zakresie energetyki i polityki klimatycznej.

Aktualizacja: 01.09.2021 19:42 Publikacja: 22.07.2021 21:00

Nie zatrzymamy pociągu transformacji energetycznej

Foto: materiały prasowe

Jak pan ocenia stan polskiej energetyki?

Musimy szczerze sobie powiedzieć, że jesteśmy na etapie zarządzania kryzysowego w energetyce. Sytuacja jest bardzo poważna. Jednocześnie mam wrażenie, że jako kraj nie zdajemy sobie z tego sprawy. Toczą się dyskusje, kreślimy jakieś plany, ale nie ma już na to czasu i trzeba zacząć działać. Niestety, brak działań powoduje, że nasza gospodarka traci konkurencyjność. Dzieje się to być może nie ze złej woli, ale z przekonania, że jesteśmy w stanie zatrzymać pędzący pociąg, którym jest transformacja energetyczna. A my jak dotąd nie zatrzymaliśmy jeszcze niczego w UE. To już nawet nie jest walka o to, by ten pociąg zatrzymał się jak najdłużej na naszym peronie, ale by zmienił kierunek jazdy. A Komisja Europejska pokazuje jasno – to jest niemożliwe.

Co więc powinniśmy zrobić?

Jeśli nie mamy możliwości zmienić kierunku, to musimy się przystosować i sprawić, by zmiany działały na naszą korzyść. Dziś największe zagrożenie jest takie, że nikt nie wierzy, że jesteśmy w kryzysie. Przykład kopalni Turów, która stała się obiektem polsko-czeskiego konfliktu, pokazuje, jak kończy się brak bardzo konkretnej strategii dla aktywów węglowych. Każda grupa energetyczna powinna być przygotowana na ryzyka, które da się przewidzieć, a tutaj wszyscy wydawali się zaskoczeni. Zmiany w energetyce są nieuniknione już od kilku lat i odsuwanie tego powoduje, że są one po prostu bardziej kosztowne. Tak więc musimy zmierzać w zielonym kierunku, bo tam dziś są pieniądze na inwestycje i potencjał wzrostu.

Rząd szacuje, że transformacja tylko w obszarze wytwarzania energii elektrycznej pochłonie 320–342 mld zł. Czy znajdą się na to pieniądze?

Pieniądze banków, funduszy czy obligatariuszy są tam, gdzie w odpowiednim czasie można osiągnąć odpowiednią stopę zwrotu i gdzie nie ma zbyt wielu ryzyk. Te miliardy złotych trafią do tych firm, które będą umiały się przystosować, zmienić swój profil na bardziej zielony, odsunąć się od paliw kopalnych, poprawić swoją konkurencyjność. Im mniejszy będzie ich ślad węglowy, tym tańsze finansowanie dostaną. Myślę, że około 30 proc. firm z branży wypadnie z rynku, zostaną wykluczeni, bo nie przystosują się do nowych realiów. Pytanie też, czy jako kraj będziemy w stanie ograniczyć ryzyka dla inwestorów, które dziś są gigantyczne.

Większe niż w innych krajach europejskich?

Zdecydowanie tak. Unijna polityka klimatyczna idzie jak walec, a my tego nie widzimy. Przykładem niech będzie zapowiadane wprowadzenie za dwa–trzy lata nowego systemu handlu emisjami dla budownictwa i transportu oraz obecna rewizja systemu i uszczelnienie na lata 2021–2030. W innych krajach, chociażby w Niemczech, inwestorzy już wliczają to w swoich kalkulacjach. W Polsce nikt nawet o tym nie myśli. Jeszcze raz wrócę do kopalni Turów – tu też wszystko szło w określonym kierunku, mieliśmy swoje przepisy i swoje racje, ale nie widzieliśmy ryzyka i teraz nas to bardzo dużo kosztuje. Dlatego ryzyko regulacyjne w Polsce jest tak wysokie. To może spowodować, że przestaniemy być atrakcyjni dla instytucji finansowych.

Z jednej strony musimy budować zielone moce, ale z drugiej próbujemy wynegocjować z Brukselą dotacje dla elektrowni węglowych i polskich kopalń. Czy to w ogóle możliwe?

Z uwagi na kilkuletnie opóźnienia w inwestycjach próbujemy utrzymać produkcję węgla dla energetyki, choć jest ona nieopłacalna ekonomicznie. Politycznie i społecznie nie da się szybko odejść od węgla, bo jest zbyt duży opór społeczny. Pamiętajmy jednak, że wszystkie mechanizmy pomocowe, takie jak chociażby rynek mocy, są tymczasowe, to tylko kroplówki. Staliśmy się specjalistami od kroplówek w energetyce. Ale one kiedyś się skończą i trzeba będzie przestawić cały system i pozwolić działać branży rynkowo. Bo jak długo możemy dotować węgiel? Będziemy z jednej strony ponosić gigantyczne koszty emisji CO2 i dodatkowo jeszcze dopłacać do kopalń? To na dłuższą metę się nie uda. Tak więc być może uda nam się ustalić z Komisją Europejską jakiś model subsydiowania energetyki węglowej i program odchodzenia od węgla, ale będziemy przesuwać się jednocześnie w zupełnie innym kierunku. Jeśli tego nie zrobimy, to polskie grupy energetyczne już za kilka lat będą zmuszone wyprzedawać swoje aktywa. Proszę mi wierzyć, że znajdą się zagraniczni inwestorzy, którzy odkupią te przecenione aktywa i będą wiedzieli, co dalej z nimi robić.

Uprawnienia do emisji CO2 drożeją bardzo szybko, obecnie to już ponad 50 euro/t. Jaką dalszą ścieżkę cenową pan rysuje?

Myślę, że jeszcze w tym roku zobaczymy ceny uprawnień na poziomie 75 euro/t. Takie stawki przygniotą polskie ciepłownictwo i spowodują gwałtowny wzrost cen energii elektrycznej. To dlatego tak wiele firm stawia dziś na OZE, a najwięksi giganci myślą o energetyce jądrowej. Szukają tańszej energii. Bo z punktu widzenia przemysłu koszty energii są kluczowe dla konkurencyjności. Przy obecnej polityce energetycznej państwa trzeba liczyć się z tym, że ceny prądu wzrosną o jakieś 35 proc. do 2040 r. To bardzo dużo. Przemysł znajdzie się w bardzo trudnej sytuacji i nawet jeśli my jako Polacy nie zobaczymy tego wzrostu w rachunkach za prąd, bo uchroni nas przed tym prezes Urzędu Regulacji Energetyki, to zapłacimy tę cenę w produktach pośrednich. I na koniec dnia nie będzie nam się opłacało kupować pociągu Pesy, tylko zagranicznej firmy, bo będzie dużo taniej.

Wszystkie koncerny energetyczne zapowiadają zielone inwestycje. Jak pan ocenia te plany?

Są bardzo zachowawcze. Stawiają na te biznesy, które są już rozpoznane. Przykładem jest morska energetyka wiatrowa – projekty od dłuższego czasu leżały w szufladach. Wystarczyło zielone światło od państwa i ruszyły z kopyta. Jednak wiatrakami na Bałtyku nie zapełnimy całego zielonego koszyka. Do tego powinna dojść fotowoltaika, ale nie tylko panele na dachach. Niestety, takich dużych projektów fotowoltaicznych, gotowych do budowy, jest niewiele. Firmy przedstawiają super plany, potężne inwestycje, ale do ich realizacji jest jeszcze daleka droga. Farmy słoneczne mogą natomiast okazać się przydatne do produkcji zielonego wodoru. Tymczasem w temacie zielonego wodoru jesteśmy daleko w tyle, a to jest szansa, której nie możemy stracić.

Dlaczego jesteśmy w tyle?

Boimy się ryzyka. To jest dla mnie niezrozumiałe, bo przecież nie baliśmy się rozpocząć budowy bloku węglowego w Ostrołęce, choć wszyscy wiedzieli, że nie ma miejsca na węgiel w UE, a obawiamy się wejścia w paliwo przyszłości. A przecież to właśnie na biznes wodorowy Unia szykuje potężne fundusze. Tymczasem w Polsce zaawansowanych projektów w tym obszarze jest zaledwie kilka.

Polska stawia za to mocno na gaz ziemny. Czy do dobry kierunek?

To inwestycje spóźnione o jakieś pięć lat. Według mnie gaz ostatecznie wypadnie z energetyki. Pamiętajmy, że zasoby błękitnego paliwa w UE oparte są w ogromnej mierze na imporcie, a Unia dąży do niezależności. Budowa bloków gazowych to najszybszy sposób na zastąpienie energetyki węglowej w Polsce, ale prędzej czy później surowiec ten wkroczy na ścieżkę, na której już znajduje się węgiel. Długofalowo nie mamy innego wyjścia, jak postawić na energię jądrową. Jednocześnie powinniśmy bardzo uważnie obserwować trendy technologiczne, bo nowe technologie mogą bardzo szybko zmienić miks energetyczny.

Tymczasem prace przygotowawcze do rozpoczęcia budowy elektrowni jądrowej się przeciągają. Czy uruchomienie pierwszego bloku w 2033 r. jest jeszcze możliwe?

Nad wejściem w atom pracujemy od bardzo dawna. Mamy więc już pewną podstawę, lokalizację i Amerykanów, którzy chcieliby wyeksportować do Polski kolejną generację swoich reaktorów. Jednak dochowanie terminów będzie szalenie trudne, bo opóźnienia przy tego typu inwestycjach są normą. Do tego nie mamy jeszcze zatwierdzonych kilku ważnych kwestii, takich jak zgoda polityczna i model finansowania. Myślę, że do 2033 r. musimy jeszcze doliczyć kilka lat. W międzyczasie może rozwiną się technologie małych reaktorów, które są bardzo ciekawym rozwiązaniem dla przemysłu – bezemisyjnym i zapewniającym stałe dostawy energii elektrycznej.

CV

Dr hab. Filip Elżanowski pracuje na Wydziale Prawa i Administracji UW, jest członkiem Rady Laboratorium Klimatyczno-Energetycznego CARS UW. Ekspert w zakresie energetyki i polityki klimatycznej, radca prawny z ponad 15-letnim doświadczeniem krajowym i międzynarodowym w sektorze energetycznym, m.in. off shore, on shore, energii jądrowej, transformacji w ciepłownictwie, finansowaniu energetyki, obrocie, dystrybucji i przesyłaniu energii.

Jak pan ocenia stan polskiej energetyki?

Musimy szczerze sobie powiedzieć, że jesteśmy na etapie zarządzania kryzysowego w energetyce. Sytuacja jest bardzo poważna. Jednocześnie mam wrażenie, że jako kraj nie zdajemy sobie z tego sprawy. Toczą się dyskusje, kreślimy jakieś plany, ale nie ma już na to czasu i trzeba zacząć działać. Niestety, brak działań powoduje, że nasza gospodarka traci konkurencyjność. Dzieje się to być może nie ze złej woli, ale z przekonania, że jesteśmy w stanie zatrzymać pędzący pociąg, którym jest transformacja energetyczna. A my jak dotąd nie zatrzymaliśmy jeszcze niczego w UE. To już nawet nie jest walka o to, by ten pociąg zatrzymał się jak najdłużej na naszym peronie, ale by zmienił kierunek jazdy. A Komisja Europejska pokazuje jasno – to jest niemożliwe.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację