Prezes LPP: Jest wojna i chcemy przeżyć

LPP jest silna, choć z drugiej strony zdarza się, że silny kiedyś upada. Sytuacja branży jest znacznie bardziej dramatyczna - mówi Marek Piechocki, prezes firmy odzieżowej LPP w rozmowie z Marcinem Piaseckim.

Aktualizacja: 26.03.2020 10:55 Publikacja: 26.03.2020 10:36

Centrala LPP w Gdańsku

Centrala LPP w Gdańsku

Foto: materiały prasowe

Czy na przełomie stycznia i lutego LPP ogołociło polski rynek z masek ochronnych i wysłało je do Chin?

Nie, zresztą jesteśmy za mali, żeby to zrobić. Pod koniec stycznia LPP tak samo jak wiele krajów Unii czy Watykan i kilka polskich firm farmaceutycznych, chciało pomóc tym, którzy byli w potrzebie. I pomogło dosyć skutecznie. Do Chin zamierzaliśmy w ramach pomocy wysłać milion masek, ostatecznie wysłaliśmy 510 tysięcy. Wówczas jeszcze nie przypuszczano, że epidemia w Europie osiągnie tak katastrofalne rozmiary. Skutek jest taki, że dzisiaj zwraca się do nas wiele chińskich firm, które z kolei chcą przysłać maski do Polski. W tej chwili w drodze do naszego kraju jest kolejna partia masek ochronnych. Łącznie sprowadzamy do polskich szpitali maski o wartości ponad 1 milion złotych. Uważam, że warto pomagać, dobro wraca.

Czy rzeczywiście chcieliście pomagać, czy zapewnić sobie ciągłość produkcji w Chinach dostarczając maski do współpracujących z wami fabryk?

Tak nie było, mówię to z całą odpowiedzialnością. Jedyną intencją była pomoc Chińczykom. Zresztą my jako LPP dużo zawdzięczamy Chinom, dlatego pomyślałem – co mi zależy. A że maski częściowo trafiły do naszych dostawców, cóż, po prostu ich znamy, bliższa koszula ciału. Teraz tak jak wspomniałem zgłasza się do nas sporo firm stamtąd, które z kolei nam proponują maski i to dużo więcej, niż my tam wysłaliśmy. Nie było w tym jakiejkolwiek komercji. Dostaliśmy mnóstwo podziękowań, oni wtedy byli w takiej sytuacji pod względem epidemii jak my dzisiaj.

Jak mocno kryzys wywołany epidemią uderzy w LPP?

LPP jest silna, choć z drugiej strony zdarza się, że silny kiedyś upada. Sytuacja branży jest znacznie bardziej dramatyczna. Mamy całą masę małych i średnich firm w handlu detalicznym, w szczególności poza częścią spożywczą, które są całkowicie pozbawione wpływów, a mają koszty – na przykład w postaci pracowników. Jak tu utrzymać miejsca pracy? Dlatego nawołuję do tego, żeby w ratunek tych firm zaangażowało się kilka stron – my jako najemcy, galerie handlowe jako wynajmujący, ale także banki i rząd. Jeżeli to się nie wydarzy, ta branża w dużej mierze upadnie. LPP pewnie przeżyje jako jedna z większych firm, ale cała masa fajnych polskich marek odzieżowych, obuwniczych czy jubilerskich – już niekoniecznie. W tej branży pierwszy raz historii obroty z dnia na dzień spadły do zera.

Co może zrobić rząd, żeby ratować te firmy?

Jako najemcy powierzchni handlowych mamy trzy główne elementy kosztów: ludzie, opłaty dla galerii handlowych oraz media, na przykład oświetlenie sklepów. Założyliśmy Związek Polskich Pracodawców Handlu i Usług, ma już ponad 100 członków, łącznie z kooperantami to około miliona miejsc pracy. Przez okres zamknięcia tych galerii rząd mógłby nas wesprzeć pokrywając na przykład 80 proc. kosztów pracowników. Podejrzewam, że mniejsi gracze mają pieniądze na 1-2 miesiące płacenia ludziom, LPP na 4-6 miesięcy. Co potem? A rynek szybko się nie podniesie. Podobnie chcemy, aby solidarnie banki zawiesiły spłaty rat kapitałowych kredytów, a właściciele galerii handlowych nie pobierali od nas czynszów, kiedy nie mamy żadnych wpływów. Wtedy jest szansa na uratowanie setek tysięcy miejsc pracy.

Czy właściciele galerii handlowych chcą negocjować?

Pojawiły się już pierwsze rozważne kroki z ich strony, pierwsze decyzje żeby za okres bez wpływów ze sprzedaży nie pobierać od nas opłat. Liczę tutaj na znacznie szerszą skalę, właśnie w imię solidaryzmu. Tam jest jeszcze jeden problem – zakładam, że galerie otworzą się 5 maja, na pewno nie wcześniej. Ale nie łudźmy się, że po takiej traumie klienci zaczną szturmować galerie. My zakładamy, że w pierwszy miesiącu po powrocie do handlu sprzedaż będzie mniejsza o połowę niż w zeszłym roku, to i tak byłby niezły wynik. Zakładamy też, że jesienią sprzedaż nie będzie taka jak w zeszłym roku, właśnie zresztą kasujemy zamówienia na jesień.

Na ile sprzedaż on-line ratuje sytuację?

W pierwszy tygodniu po zamknięciu galerii sprzedaż w sieci mocno nam spadła, o około 20 proc, nawet trudno powiedzieć dlaczego. Teraz wróciła do normy, ale nie ma tutaj żadnych rekordowych wyników. Po prostu ludzie czują, że zbliża się kryzys. Życie po koronawirusie nie będzie takie juk wcześniej, spowolnienie gospodarcze zawsze powoduje to, że ludzie tracą pracę czy zaczynają zarabiać mniej. Stąd te mniejsze zakupy i pewnie tak pozostanie przez dłuższy czas.

Jaka jest kryzysowa strategia LPP?

To nawet nie jest kryzys, trudno to nazwać. Czegoś takiego nigdy wcześniej nie było. W takich sytuacjach wszystkie firmy powinny nie dbać o poziom zysków, tylko dbać o to, aby mieć gotówkę. Myśmy w wstrzymali inwestycje, a w tym roku chcieliśmy zainwestować ponad miliard złotych. Na jesieni otworzymy na przykład cztery raz mniej sklepów niż planowaliśmy. Musimy chronić gotówkę po to, by być wypłacalnym.

Z jakich innych inwestycji zrezygnujecie?

Podjęliśmy decyzję, że wycinamy wszystko, co możemy. Przyszłość jest dla nas wielką niewiadomą. Nie wiemy czy sklepy otworzą się 5 maja, chociaż na razie to zakładamy. Handel nawet wtedy nie ruszy z całą mocą. Dlatego radykalnie, o ponad 30 proc. ograniczyliśmy zamówienia towaru na jesień – zimę i prognozujemy, że o tyle spadnie nam sprzedaż w tym sezonie. Ale dzięki temu mamy mniejszy wypływ gotówki. Tak jak wspomniałem ograniczyliśmy liczbę otwieranych sklepów do minimum. A to minimum wyznacza chęć wsparcia małych polskich firm, które nam te sklepy budują i wyposażają. Chcemy, żeby przetrwały. Trzeci ruch – wstrzymaliśmy wszelkie inwestycje biurowe, które prowadziliśmy w naszej siedzibie w Gdańsku. Zrezygnowaliśmy też na przykład z projektów informatycznych, które prowadziliśmy.

Sytuacja miała zresztą swoją dynamikę. Na początku roku dostrzegliśmy, że spowolnienie gospodarki Chin z powodu epidemii może grozić spowolnieniem światowym. Dlatego już wówczas zaczęliśmy oszczędzać i wszyscy menedżerowie dostali polecenie obniżenia o 30 proc. kosztów nieosobowych. To był początek, teraz idziemy głęboko.

Czyli jaka jest teraz skala oszczędności?

W ogóle tego nie szacuję. LPP wydaje tylko to, co musi. Oszczędności są potężne, na inwestycje zamiast miliarda wydamy może połowę.

Czy macie takim razie w ogóle jakąś prognozę wyników na ten rok?

Jest wojna i chcemy przeżyć. W ogóle się nie przejmuję jakie będą wyniki finansowe. Wiem, że robię co mogę, wiem, że chronię ludzi i gotówkę. Nie chcę żeby ludzie stracili pracę w LPP i to jest jeden z moich podstawowych priorytetów. W takich okolicznościach mówienie o wyniku finansowym naprawdę nie ma większego sensu.

Kiedy z powrotem otworzycie sklepy, powiedzmy w maju – czy tam w ogóle będzie towar? Czy ma szansę dotrzeć zza granicy?

Tam będzie za dużo towaru. Cała branża ma go zbyt dużo. Zniknęły dwa miesiące handlu, a towar do nas płynie i musimy za niego płacić. W dodatku ten asortyment, który sprzedajemy w marcu i kwietniu – rzeczy cieplejsze – nie sprzeda nam się w momencie kiedy zrobi się już gorąco. Nikt nie będzie tego chciał.

W sieci już widać pierwsze ostre promocje dotyczące odzieży. Tak będziecie się ratować?

Nie ma wyjścia, wszyscy będą zbijać ceny. To jest konieczność. Jest to atrakcyjne dla klientów, ale wojna cenowa na słabym rynku oznacza dla firm utratę rentowności i zagrożenie dużymi bankructwami. Dlatego tak mocno apeluję o rozłożenie kosztów epidemii między wynajmującymi, najemcami i rządem. Tutaj chodzi o utrzymanie miejsc pracy. Dlaczego my wyłącznie mamy ponosić koszty zamknięcia galerii i bardzo słabego handlu po ich otwarciu? To jest absolutnie bez sensu, stracimy wiele polskich firm. Owszem, mogą zostać zastąpione przez mocniejsze zagraniczne, ale to oznacza olbrzymie straty – nie będzie w Polsce central firm z atrakcyjnymi stanowiskami menedżerskimi, nie będzie tutaj żadnej kreacji, po prostu pracy głową.

Jeżeli sklepy zostaną otwarte w maju, jak długo będzie trwało wygrzebywanie się branży z kryzysu?

Co najmniej rok. My postulujemy sześciomiesięczne zwolnienie z samego czynszu, co oznacza, że galerie i tak będą dostawały od nas pieniądze na bieżące działanie. Jeżeli to nie nastąpi, mniejsze i średnie firmy znikną. Uważam, że takie działanie byłoby po prostu niemoralne.

Marek Piechocki – współzałożyciel i prezes firmy odziezowej LPP, właściciela marek Reserved, Cropp, House, Mohito i Sinsay. Spółka posiada sieć ponad 1,7 tys. salonów na 25 rynkach, oferta online jest dostępna na 30 rynkach. W 2019 r. firma osiągnęła ponad 9 mld zł skonsolidowanych przychodów ze sprzedaży.

Czy na przełomie stycznia i lutego LPP ogołociło polski rynek z masek ochronnych i wysłało je do Chin?

Nie, zresztą jesteśmy za mali, żeby to zrobić. Pod koniec stycznia LPP tak samo jak wiele krajów Unii czy Watykan i kilka polskich firm farmaceutycznych, chciało pomóc tym, którzy byli w potrzebie. I pomogło dosyć skutecznie. Do Chin zamierzaliśmy w ramach pomocy wysłać milion masek, ostatecznie wysłaliśmy 510 tysięcy. Wówczas jeszcze nie przypuszczano, że epidemia w Europie osiągnie tak katastrofalne rozmiary. Skutek jest taki, że dzisiaj zwraca się do nas wiele chińskich firm, które z kolei chcą przysłać maski do Polski. W tej chwili w drodze do naszego kraju jest kolejna partia masek ochronnych. Łącznie sprowadzamy do polskich szpitali maski o wartości ponad 1 milion złotych. Uważam, że warto pomagać, dobro wraca.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację