Jeśli w okresie trzech miesięcy przed wyborami indeks S&P500 rośnie, to zwykle wygrywa kandydat partii rządzącej. Jeśli spada, to przegrywa. Od 1928 r. sprawdziło się to aż w 86 proc. przypadków. Próżno szukać takiej dokładności w renomowanych ośrodkach badawczych czy wśród uniwersyteckich ekspertów. Ta prawidłowość sprawdziła się przy okazji wszystkich wyborów prezydenckich od 1984 r.

Jeśli miałaby się sprawdzić również w tym roku, to Hillary Clinton powinna wygrać z Donaldem Trumpem. S&P500 bije bowiem rekord za rekordem.

Od 1928 roku ścisła korelacja między zachowaniem indeksu S&P500 oraz wynikiem wyborów prezydenckich w USA została przerwana jedynie trzykrotnie: w 1956, 1968 i 1980 r. Wygrywali wówczas Eisenhower, Nixon oraz Reagan.

W tym roku może być podobnie, gdyż kampania wyborcza jest pod wieloma względami specyficzna i występują w niej elementy, które wcześniej sprawiały, że korelacja była przerywana. Mamy więc kandydatkę partii rządzącej posiadającą duży elektorat negatywny, przeciwko której startuje obdarzony charyzmą populista, mamy okres podwyższonych zagrożeń geopolitycznych, a także głębokie podziały w obu głównych amerykańskich partiach politycznych.

Czytaj więcej w „Parkiecie"