Co ważne, będzie to proces rozłożony w czasie i mniej kosztowny niż pierwotne pomysły Kancelarii Prezydenta. W pierwszej kolejności ustawowo ma zostać załatwiony problem nadpłat, jakie klienci ponosili w związku z tym, że banki stosowały zawyżone spready walutowe. Były banki, w których różnica między kursem, w jakim kredyt był wypłacany, a tym, po jakim były spłacane raty, sięgała kilkunastu procent. A były takie banki, w których ten ukryty koszt był znacznie niższy. Teraz przyszedł czas zbierania przez bankowców owoców prowadzonej latami polityki.

Ten rok wbrew obawom zakończy się dla banków całkiem nieźle. Jeśli ich zysk wyniesie 10–11 mld zł, to mimo lekkiego spadku chyba nie jest to powód do załamywania rąk? Czas łatwych zysków się skończył.

Oczywiście pomógł jednorazowy zastrzyk w postaci ekstrazysków związanych ze sprzedażą w europejskiej spółce Visy, więc gdyby ustawa, która wyszła z prezydenckiej kancelarii, została szybko uchwalona, to banki mają z czego zawiązać związane z nią rezerwy.

Zadziwiające są postulaty płynące ze Związku Banków Polskich, np. by nie zwracać spreadów w przypadku kredytów zamkniętych ponad trzy lata temu, a w pozostałych przypadkach uśrednić kwoty, bo indywidualne wyliczanie jest zbyt skomplikowane i czasochłonne. Przypomina mi to logikę tzw. sześciopaku, gdy banki w ramach pomocy klientom wspaniałomyślnie zobowiązały się do uwzględniania ujemnego LIBOR, czyli przestrzegania zapisów umowy z klientem.