Polska zaczyna pękać. Dzieli się na miasta i prowincję

Pogłębia się podział Polski na liberalne miasta i konserwatywną prowincję

Aktualizacja: 24.10.2018 09:33 Publikacja: 23.10.2018 19:20

Grzegorz Schetyna udowodnił, że jest liderem nie tylko koalicji, ale całego „antypisu”

Grzegorz Schetyna udowodnił, że jest liderem nie tylko koalicji, ale całego „antypisu”

Foto: PAP, Leszek Szymański

Nie było po 1989 roku sytuacji, gdy wygrani wyborów tak bardzo się smucili, a przegrani byli w takiej euforii. Pisząc te słowa, mam do dyspozycji jedynie badania exit polls, ale jeśli pokryją się one z rzeczywistymi wynikami niedzielnych wyborów, to będzie można wytłumaczyć ten fenomen oraz pokusić się o kilka wniosków, które należy wyciągnąć z samorządowego starcia.

Liberalne miasta

Po pierwsze, narasta podział na „liberalne" miasta i „konserwatywną" prowincję. Malując obraz grubymi pociągnięciami politycznego pędzla, widać, że Polska zaczyna przypominać Stany Zjednoczone i inne kraje zachodnie, gdzie wyborcy liberalni zamieszkują większe ośrodki miejskie, podczas gdy „interior" zasiedlony jest elektoratem bardziej konserwatywnym. To fatalna wiadomość dla nas wszystkich – nasz kraj zaczyna pękać, jego obywatele tworzą dwa osobne, nierozumiejące się i pogardzające sobą nawzajem plemiona. Nie będzie to w przyszłości ułatwiać rządzenia państwem.

Polacy wybrali. Obserwuj relację "Rzeczpospolitej"

Po drugie, dominującym podmiotem opozycyjnym jest Platforma Obywatelska we współpracy z Nowoczesną. Schetyna potwierdził w niedzielę, że nie można go „bajpasować", że jest dziś liderem „antypisu" i to on w tym obozie będzie rozdawał karty. Nie zmarnował ostatnich trzech lat – uporządkował partię, stłumił wewnętrzną rebelię, zmajoryzował Nowoczesną i wyprowadził PO z notowań oscylujących wokół 15 proc., skracając dystans do rządzącego PiS do zaledwie kilku punktów procentowych. Jest dziś hegemonem w opozycji. Nawet jego zatwardziali przeciwnicy wewnątrz partii i poza nią muszą uwzględnić ten stan rzeczy.

Po trzecie, w niełatwej sytuacji są ci, którzy liczyli na potknięcie się Koalicji Obywatelskiej i budowanie na jej klęsce swoich projektów politycznych. Chodzi tu przede wszystkim o czającego się za rogiem Roberta Biedronia, którego potencjał jest dziś trudny do oszacowania. Budzi on nadzieje pewnych środowisk co najmniej w takim samym stopniu jak swego czasu Janusz Palikot czy Ryszard Petru. Dobry wynik Schetyny i Lubnauer jest dla niego kłopotem, bo nie może uzasadnić swojego wejścia do ogólnopolskiej polityki tym, że musi ratować kraj nie tylko przed rządami PiS, ale także nieudolnością opozycji. Dziś były prezydent Słupska musi raz jeszcze się wymyślić, bo plan wejścia całym na biało na ruiny i zgliszcza po KO spalił na panewce.

Po czwarte, ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego potwierdziło, że nadal jest najsilniejszym podmiotem na polskiej scenie politycznej. Wynik niedzielnej potyczki, choć słabszy od oczekiwanego, udowadnia, że to ono jest wciąż niekwestionowanym liderem w oczach wyborców.

PiS jest liderem

Co prawda jego pochód po pełnię władzy został zatrzymany, ale to wciąż PiS jest faworytem przyszłorocznych elekcji do europarlamentu oraz do Sejmu i Senatu. Jeśli nie nastąpi w nim implozja, otwarta wojna wewnętrzna, załamania w szeregach działaczy, to właśnie Kaczyński i jego ludzie będą w 2019 roku „skazani na sukces". Wybory samorządowe, niełatwe dla nich, co prawda naruszyły powszechne przekonanie, że partia ta jest nie do pokonania, ale jednocześnie udowodniły, że PiS nadal jest liderem polskiego życia politycznego.

Po piąte, PSL potwierdziło swoją siłę. Choć w wyborach do PE i polskiego parlamentu ich wyniki będą na pewno słabsze niż te uzyskane w ostatnią niedzielę, to Władysław Kosiniak-Kamysz ma prawo do satysfakcji, a jego stronnictwo do upominania się w ramach opozycji o swoje. PSL pozostaje zatem, wbrew międzywyborczym sondażom, ważnym podmiotem na polskim rynku partyjnym.

Po szóste, słaby – mimo wszystko – wynik SLD musi rozczarowywać Włodzimierza Czarzastego, bo pewnie inaczej sobie wyobrażał uzyski w sejmikach, ale jednocześnie jego konkurenci na lewicy okazali się jeszcze słabsi. Sojusz zachowuje zatem, jakkolwiek by to śmiesznie zabrzmiało, status hegemona w tej części strony politycznej, choć pewnie jego liderzy muszą przemyśleć raz jeszcze swoją strategię i określić, jak chcą skutecznie przejść maraton wyborczy 2019 roku – czy jako osobny byt, czy jako zjednoczyciel lewicy. Czy w ramach wielkiej koalicji z PO i Nowoczesną, czy też może jako sojusznik Biedronia. Zapewne w umysłach Czarzastego i jego kolegów kilka z tych opcji nie jest branych pod uwagę, ale muszą oni pamiętać o smutnym losie swej formacji w poprzedniej elekcji parlamentarnej. Jeśli drugi raz wykazaliby się buńczucznością i zabrakłoby im kilkudziesięciu tysięcy głosów, by wejść do Sejmu, to historia oraz ich wyborcy nie zapomnieliby im tej tromtadracji.

Narodowcy blado

Po siódme wreszcie, słaby wynik Kukiz'15 i katastrofalny Partii Wolność oraz osobiście Janusza Korwin-Mikkego każą liderom tych ugrupowań zastanowić się nad tym, czy nie połączyć swych sił i nie pójść razem do wyborów europarlamentarnych.

Połączenie jeszcze z narodowcami, którzy także wypadli blado w niedzielnej elekcji, mogłoby dać im szansę na obejście PiS od prawej strony i zyskanie nawet 10 proc. w tych specyficznych wyborach. To jest możliwe – musieliby tylko całkowicie sprymitywizować swój przekaz, straszyć Polaków imigrantami i szczuć na obcych. Postawiłoby to partię Kaczyńskiego w bardzo trudnej sytuacji, co mogłoby skrajnej prawicy dać trochę tlenu. Od sprytu i przebiegłości jej liderów zależy, czy w maju przyszłego roku objawi się nam polska odmiana Frontu Narodowego, z szansami na realne zaistnienie w naszej polityce.

Podsumowując – wybory samorządowe były ważnym poligonem dla polskich partii politycznych, ale nie rozstrzygnęły ostatecznie o niczym. Wciąż około jednej trzeciej wyborców ma PiS, a elektoratu antypisowskiego lub apisowskiego jest około dwóch trzecich.

To wciąż ta sama Polska i ci sami Polacy. Nie doszło do trzęsienia ziemi. Oznacza to, że wynik przyszłorocznych elekcji jest na razie wielką tajemnicą. Może się w nich zdarzyć wszystko – zarówno potwierdzenie dominacji PiS i przedłużenie jego rządów, jak i odsunięcie go od władzy oraz przejęcie jej przez dzisiejszą opozycję. Wiele zależy od mądrości i zdolności politycznych przywódców PiS oraz PO, PSL, SLD i, być może, „partii Biedronia". Trochę także zależy od wyborców. ©?

— Autor jest doktorem politologii na Uniwersytecie Śląskim

Nie było po 1989 roku sytuacji, gdy wygrani wyborów tak bardzo się smucili, a przegrani byli w takiej euforii. Pisząc te słowa, mam do dyspozycji jedynie badania exit polls, ale jeśli pokryją się one z rzeczywistymi wynikami niedzielnych wyborów, to będzie można wytłumaczyć ten fenomen oraz pokusić się o kilka wniosków, które należy wyciągnąć z samorządowego starcia.

Liberalne miasta

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
Prezydent Andrzej Duda ułaskawił agentów CBA skazanych w aferze gruntowej
Polityka
Jacek Kucharczyk: Nie spodziewałem się na listach KO Hanny Gronkiewicz-Waltz
Polityka
Po słowach Sikorskiego Kaczyński ostrzega przed utratą przez Polskę suwerenności
Polityka
Exposé Radosława Sikorskiego w Sejmie. Szef MSZ: Znaki na niebie i ziemi zwiastują nadzwyczajne wydarzenia
Polityka
Afera zegarkowa w MON. Dyrektor pisała: "Taki sobie wybrałam"