Już za życia stał się legendą polskiego jazzu. Choć od kilku lat poruszał się na wózku inwalidzkim, nie mogły się odbyć bez niego najważniejsze jazzowe festiwale.

Był duszą towarzystwa Jazz Jamboree, Bielskiej Zadymki Jazzowej, Jazzu na Starówce, Jazzu nad Odrą, Festiwalu Pianistów Jazzowych w Kaliszu, Solidarity of Arts i wielu innych imprez. Na gdańskiej Ołowiance był świadkiem, jak swoje dłonie odciskali tam najwybitniejsi jazzmani m.in.: Wayne Shorter, Herbie Hancock, Marcus Miller i Esperanza Spalding.

Od lat nie fotografował ze względu na paraliż prawej ręki. Ale nieustannie komentował jazzowe wydarzenia. Po koncercie potrafił zrecenzować zespół jednym celnym zdaniem. Miał wyraziste poglądy i ostre oceny, natychmiast wyłapywał fałsz, „granie pod publikę”. Mówił mi często: „Przecież on nie umie grać” – krytykując to, co przed chwilą usłyszał. Cenił wielkich, kreatywnych artystów, wirtuozów, wolał klasykę jazzu, nie przepadał za nowatorstwem za wszelką cenę.

Miał gigantyczne archiwum negatywów, ok. dwóch milionów. Kilkaset jego zdjęć trafiło na okładki płyt Polskich Nagrań. Fotografował nie tylko jazzmanów i artystów występujących na jazzowych festiwalach. Pozostawił znakomite zdjęcia polskiego big beatu i rocka.

Trudno wyobrazić sobie historię jazzu w Polsce bez fotografii Marka Karewicza. Widziałem, jak z aparatem podchodził do sceny, kiedy muzycy byli już rozgrzani, nawet zmęczeni, nasyceni muzyką. Robił tylko kilka zdjęć i odchodził. Można je było obejrzeć na wystawach i w albumie „This Is Jazz” zawierającym 160 fotografii wybranych przez samego autora. Kiedy spytałem go, które lubi najbardziej, odpowiedział, że wybrał tylko te które lubi.

Na okładce widnieje Miles Davis, który właśnie wszedł na scenę Sali Kongresowej w 1983 r. i uważnie przypatruje się publiczności. Widać to nawet przez jego ciemne okulary. Innego Milesa z uniesioną trąbką znajdziemy w środku albumu.

Najbardziej lubię jego zdjęcia, na których muzycy nie grają. Zamyślony Duke Ellington, spokojna Ella Fitzgerald, wyczekujący Dewey Redman, wyprężony i uśmiechnięty Ray Charles, zrelaksowany Archie Shepp, chwytający się za głowę Lester Bowie, niezwykle ekspresyjny w swym zapamiętaniu Elvin Jones. Warto wczytać się w lakoniczne komentarze autora, bo Marek Karewicz nie tylko fotografował. Znał się na jazzie, a wielu artystów, ich geniusz i słabostki poznał osobiście.

W kwietniu 2014 r. miałem szczęście przygotowywać wystawę jego fotografii w Galerii Kordegarda przedstawiających Krzysztofa Komedę. Były tam zdjęcia Komedy ze studia Polskiego Radia, gdzie nagrań dokonywał jeden z pierwszych zespołów pianisty: Komeda Sextet. Karewicz pokazał zespół z perkusistą Andrzejem Dąbrowskim, pianistą Krzysztofem Sadowskim i saksofonistą Zbigniewem Namysłowskim w przerwie nagrań. Możemy przyjrzeć się skupionej twarzy Komedy, który nie zauważa fotografa.

Widzimy też żonę Krzysztofa Komedy Zosię Komedową na Kalatówkach, gdzie nasz muzyk grał na tzw. Pikniku Jazzowym, a w wolnych chwilach jeździł na nartach. Popielniczka pełna niedopałków stojąca na fortepianie Komedy świadczy, że jam sessions bywały bardzo długie. W tych jazzowych spotkaniach Marek Karewicz udzielał się aktywnie. Wiele wspomnień pozostawił w wywiadach, a inne zabrał ze sobą.

Dołączył do Panteonu Sław Jazzu w Niebie.