Tomański: Zabójcza technologia

Nowoczesne technologie działają na wyobraźnię, ale potrafią także nieść zniszczenie i negatywne emocje.

Publikacja: 01.10.2015 13:33

Rafał Tomański

Rafał Tomański

Foto: Fotorzepa/Krzysztof Skłodowski

Wczoraj usłyszałem, że pisanie o technologiach niesie ze sobą coraz trudniejsze do znalezienia zalety dla obecnych mediów: jest zarówno interesujące jak i dochodowe. O ile informacji dostarcza prawie każda dziedzina życia wytłumaczona w przystępny sposób, to z zarabianiem na pisaniu coraz gorzej. Powinniśmy zatem trzymać się technologii, mówić o niej i szerzyć jej zdobycze. Przy okazji zarabiać.

Jeżeli spojrzeć na sprawy z drugiej strony, pisanie o technologii ma kilka warstw. Testy urządzeń i relacje na żywo z premier oczekiwanych gadżetów, snucie futurystyczny koncepcji oraz ocenianie biznesowej kondycji firm. To pierwsze nakręca potencjalnych klientów, ale zmierza w ślepy zaułek. Trudno przekazem na żywo przebić media społecznościowe, które i tak wszystko będą wiedzieć szybciej i... no tak, tylko szybciej. Nowy smartfon sto pierwszej generacji nie jest już tym samym, co ten pierwszy, o którym wcześniej nikomu się nie śniło. Futurystyczne koncepcje są świetne, bo rozwijają wyobraźnię, ale po nie z kolei można sięgać po pisarzy, fachowców w rodzaju Lema czy Kurzweila. W gruncie rzeczy wszystko zostało już napisane, a żeby nowe było równie dobre, wypadałoby się kilka razy zastanowić, zanim się zacznie tworzyć samemu.

Trzeci kierunek jest ciekawy dla działów ekonomicznych i dla tych, którzy lubią postrzegać świat przez pryzmat liczb. Młodzi miliarderzy, spektakularne przejęcia czy równie widowiskowe bankructwa odstresowują nie gorzej niż tani horror. W tym wszystkim jednak gubi się sens dziejących się wydarzeń. Za nimi stoją prawdziwi ludzie, których pogoń za nowościami, koniecznością naszych czasów, może doprowadzić do zguby.

Przykład z pogranicza wszystkich trzech trendów. Chińska firma Xiaomi przed kilkunastoma miesiącami zaproponowała rewolucyjny sposób docierania do klientów. Zrezygnowano z sieci sklepów, sprzedaż była prowadzona w sieci, a oferowane smartfony coraz tańsze. Prezes Lei Jun nie krył uwielbienia dla Steve'a Jobsa, na prezentacje produktów ubierał się nawet w podobne spodnie i swetry. Xiaomi notowało w ubiegłym roku 300 proc. wzrostu, a dziś jedynie 30 proc. Strategia została przechwycona i wszystko, co firma powiedziała zostało zgodnie z zasadą znaną z amerykańskich filmów, wykorzystane przeciwko niej.

Lei przyznaje, że był jednocześnie innowatorem, rzucał wyzwanie rynkowi i wprowadzał zamieszanie wśród dotychczasowych zasad. Szczególnie to ostatnie, określane wszechobecnym w środowisku startupów słowem "disrupt" okazało się gwoździem do trumny. Xiaomi obawia się o swoją przyszłość, bo dziś samo zostało wyzwane na bezpardonowy pojedynek w technologicznej wojnie, w której nie bierze się jeńców.

Ponieważ wydarzenia dzieją się na bieżąco, jeszcze nawet sama firma nie jest pewna w stu procentach, co powinna zrobić. Prezes twierdzi, że słuszną droga w tej sytuacji jest działanie na wzor Ikei, Uniqlo czy Muji. Każda z tych znanych na świecie marek tworzy rzeczy o bardzo dobrej jakości i jednocześnie bardzo niskiej cenie. Jak na razie podejście udaje się utrzymać - najlepszy model Xiaomi smartfon Mi Note Pro kosztuje niecałe 500 dolarów, podczas gdy konkurencja pozostaje droższa (iPhone 6 Plus oznacza dwukrotnie większy wydatek, a Galaxy Edge od Samsunga sprzedawany jest za niecałe 800 dolarów).

Tragedii dla Chińczyków teoretycznie na horyzoncie nie widać, ale jeżeli założyciel firmy, która w ciągu 5 lat osiągnęła wycenę 46 mld dolarów zdobyła 130 mln odbiorców i była w stanie trzykrotnie zwiększyć obroty w ubieglym roku, się martwi, to z pewnością ma powód. Lei Jun przyznaje, że skończyły się czasy urządzeń dla każdego, potrzebnych na wszystkie okazje. Dziś trzeba projektować na potrzeby konkretnych grup, narodów i sytuacji. Trzeba pamiętać, że smartfon to nie tylko fizyczny przedmiot, ale także platforma dla aplikacji, usług i kto wie, czego jeszcze. Xiaomi chce czytać swoim użytkownikom w myślach i błyskawicznie oferować rabaty ma pakiety danych, kiedy wykryje ich większą aktywność.

Z pewnością za chwilę rozwiązanie przejmie konkurencja i trzeba będzie wymyślać coś nowego.

Wczoraj usłyszałem, że pisanie o technologiach niesie ze sobą coraz trudniejsze do znalezienia zalety dla obecnych mediów: jest zarówno interesujące jak i dochodowe. O ile informacji dostarcza prawie każda dziedzina życia wytłumaczona w przystępny sposób, to z zarabianiem na pisaniu coraz gorzej. Powinniśmy zatem trzymać się technologii, mówić o niej i szerzyć jej zdobycze. Przy okazji zarabiać.

Jeżeli spojrzeć na sprawy z drugiej strony, pisanie o technologii ma kilka warstw. Testy urządzeń i relacje na żywo z premier oczekiwanych gadżetów, snucie futurystyczny koncepcji oraz ocenianie biznesowej kondycji firm. To pierwsze nakręca potencjalnych klientów, ale zmierza w ślepy zaułek. Trudno przekazem na żywo przebić media społecznościowe, które i tak wszystko będą wiedzieć szybciej i... no tak, tylko szybciej. Nowy smartfon sto pierwszej generacji nie jest już tym samym, co ten pierwszy, o którym wcześniej nikomu się nie śniło. Futurystyczne koncepcje są świetne, bo rozwijają wyobraźnię, ale po nie z kolei można sięgać po pisarzy, fachowców w rodzaju Lema czy Kurzweila. W gruncie rzeczy wszystko zostało już napisane, a żeby nowe było równie dobre, wypadałoby się kilka razy zastanowić, zanim się zacznie tworzyć samemu.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł
Publicystyka
Jakub Wojakowicz: Spotify chciał wykazać, jak dużo płaci polskim twórcom. Osiągnął efekt przeciwny
Publicystyka
Tomasz Krzyżak: Potrzeba nieustannej debaty nad samorządem
Publicystyka
Piotr Solarz: Studia MBA potrzebują rewolucji