Obecnie ponad 12 tysięcy byłych mieszkańców przepełnionego obozu Moria śpi na polach i wzdłuż jezdni. Uchodźcy nie mają dostępu do jedzenia i wody. W związku z ryzykiem zakażenia się koronawirusem, władze wyspy nalegały o szybką reakcję rządu w Atenach.
Władze kraju muszą mierzyć się również z gniewem lokalnych mieszkańców, którzy sprzeciwiają się obecności tysięcy uchodźców w pobliżu swoich domów. Aby zapewnić schronienie uchodźcom, na wyspie zaczęto rozbijać namioty.
Obóz Moria spłonął w nocy z wtorku na środę. Nim przyjechała straż pożarna, płomienie ogarnęły już wiele kontenerów mieszkalnych oraz tych przeznaczonych dla służb obozowych. Z tej części obozu nie pozostało praktycznie nic, ale uchodźcy zdołali się ewakuować. Obyło się bez ofiar, jednak najważniejsza infrastruktura obozu została doszczętnie zniszczona.
Zdaniem urzędników, ogień został celowo podłożony przez migrantów. Miała to być reakcja na wprowadzone środki kwarantanny.
- Tu życie spotyka się ze śmiercią - powiedziała 64-letnia Eftychia Sougioultzi, mieszkanka wyspy. - Wczoraj widziałam dzieci szlochające, śpiące wśród grobów - dodała.