Ogień pojawił się w nocy z wtorku na środę w centrum obozu Moria na greckiej wyspie Lesbos. Nim przyjechała straż pożarna, płomienie ogarnęły już wiele kontenerów mieszkalnych oraz tych przeznaczonych dla służb obozowych. Z tej części obozu nie pozostało praktycznie nic, ale uchodźcy zdołali się ewakuować. Obyło się bez ofiar, jednak najważniejsza infrastruktura obozu została doszczętnie zniszczona.
Awantura o chorych
Z informacji rządu w Atenach wynika, że ogień został celowo podłożony, po tym jak rozgorzał spór dotyczący traktowania 35 uchodźców, u których wykryto zakażenie koronawirusem.
Cześć z nich miała zostać poddana kwarantannie wewnątrz obozu, już i tak od dawna odizolowanego od świata zewnętrznego z powodu epidemii. Część z tych ludzi nie zgadzała się na takie ograniczenie. Dla wielu innych uchodźców ci zakażeni stanowili zagrożenie, co wywołało konflikt. To właśnie miało być przyczyną pożaru. Trwają poszukiwania bezpośrednich sprawców.
Policja otoczyła cały obszar obozu, starając się powstrzymać uchodźców przed przemieszczeniem się w inne rejony wyspy, zwłaszcza do stolicy i portu Mytilene. Jego mieszkańcy (jak i całej wyspy) nie raz protestowali przeciwko umiejscowieniu obozu na Lesbos. Zdaniem Aten sytuacja została opanowana.
Gorzej niż na wojnie
– Obóz Moria jest najgorszym tego rodzaju miejscem spośród wszystkich pięciu znajdujących się na greckich wyspach. Warunków, w jakich tam przebywali uchodźcy, nie widziałam w wielu miejscach konfliktów w Afryce. Brakowało żywności, środków higieny, nie mówiąc już o miejscach schronienia – mówi „Rzeczpospolitej" Tania Bozaninu z opiniotwórczego tygodnika „To Vima".