Firma z Montrealu otrzymała od 2015 r. ponad miliard dolarów od władz Quebecu i rządu federalnego, ale przyznała podwyżki zarobków o 50 proc. za 2016 r. szefowi rady dyrektorów i 5 członkom zarządu. Informacja o tym ogłoszona oficjalnie w ubiegłym tygodniu wywołała demonstracje protestu przed centralą firmy i apele przywódców opozycji o zamrożenie tych podwyżek.
Troska o finanse szefów wywołała szok i oburzenie mieszkańców prowincji wyrażane w portalach społecznościowych i w telewizji, bo Bombardier ogłosił w 2016 r. dwie fale redukcji zatrudnienia na świecie o 14 500 osób w ciągu 2 lat.
Szef rady dyrektorów Pierre Beaudoin zwrócił się natychmiast do rady o obniżenie go do poziomu z 2015 r., a sama firma poinformowała, że ponad 50 proc. całego planowanego wyrównania zostanie odroczona do 2020 r. i będzie wypłaconą jedynie pod warunkiem wykonania przez firmę założeń produkcyjno-finansowych.
- Informacja o tym nie była dobrą robotą — przyznał w wypowiedzi dla radia prezes Alain Bellemare. — Jeśli spojrzeć na nią bez kontekstu, to mogę zrozumieć dlaczego ludzie byli tak oburzeni. Dodał jednak, że trzeba płacić za utrzymanie ludzi w firmie.
Przedstawiciele władz prowincji i kraju nie byli z kolei zaskoczeni oburzeniem w społeczeństwie. — Oni nie zdawali sobie sprawy ze skutków tej decyzji na mieszkańców i na wybranych przedstawicieli władz — stwierdził minister gospodarki Dominique Anglade na marginesie konferencji lotniczej w Montrealu.