To czwarte „Wesele" w Teatrze TV – po Adama Hanuszkiewicza (1963), Lidii Zamkow (1972) i Jana Kulczyńskiego (1981). Najbardziej znany pozostaje wciąż film Andrzeja Wajdy z 1973 r. Jak się pana spektakl ma do tego korowodu „Wesel"?
Wawrzyniec Kostrzewski: Ktoś powiedział, że sprawdzają się „Wesela", które powstają w czasie niepokoju, bo wtedy ten tekst zapala się szczególnym światłem. I teraz jest właśnie taki czas. Zrealizowany przeze mnie, toczy się dziś, w 2019 roku.
Ważna jest ta aktualność?
Nie chodziło o ubranie bohaterów we współczesne garnitury, ani ścisłe przypisanie do jednego czasu. U mnie kostiumy płynnie przechodzą od elementów tradycyjnych u Państwa Młodych, do elementów współczesnych u innych postaci. Nie to jest jednak najważniejsze, bo poza czasem zobaczyłem zbiorowość zaślepioną chorym tańcem, który sami stworzyliśmy. Z radosnego staje się on pełen udręki; nie można uciec z zaklętego kręgu. Tańczymy bez końca między weselnym stołem a cmentarzyskiem naszych narodowych artefaktów, pomników, które nas blokują, są naszą traumą. I nie pozwalają wydostać się z pułapki martyrologii.
Cmentarz pokazał pan dosłownie: krzyż stołecznego kościoła św. Krzyża, pomnik ks. Poniatowskiego na koniu, popiersie Stanisława Augusta, orzeł. I schody smoleńskie z placu Piłsudskiego.